Dziennik.pl: Body painting, czyli malowanie ciała, to w Polsce wciąż kontrowersyjne zajęcie, które wzbudza sporo emocji. Zwłaszcza, gdy modelkami są piękne kobiety. Skąd ta pasja?
Iza Śmieszek-Dorn: Zajmuję się tym od 16 lat. Zaczynałam jako charakteryzatorka i dalej nią jestem. Malowanie ciał to dla mnie najbardziej pasjonujący kawałek mojej pracy, to tworzenie obrazu na wdzięcznym materiale, jakim jest ludzkie ciało. Wolę malować kobiety. Ich ciała są piękniejsze niż męskie. Na świecie body painting jest bardzo popularny, w zasadzie we wszystkich kulturach świata, od wieków, ludzie ozdabiali swoje ciała rysunkami, w ten sposób doceniali "wagę chwili". U nas jest to trochę mało popularne, być może ze względu na klimat. Zaangażowałam się też w promocję tej formy sztuki w Polsce - jeżdżę z pokazami po kraju, wykładam ten przedmiot w szkole charakteryzacji i zaprosiłam dziennik.pl do pracowni.

Ma Pani sukcesy w malowaniu na ciele. Nazwisko pomaga?
Wygrałam mistrzostwa body paintingu w Suwałkach. W konkursie startowało wielu uznanych malarzy. Moja praca okazała się najlepsza pewnie dlatego, że na pomalowanie całego ciała mieliśmy tylko 2 godziny, a ja pracuję tzw. aerografem. Ale do konkursu zgłosiłam się pod panieńskim nazwiskiem. Nie chciałam, żeby traktowano mnie inaczej, bo jestem żoną wicepremiera. Nie wyobrażam sobie, żeby mąż pomagał mi np. w zdaniu egzaminu na studiach.

Zgłaszają się do Pani żony polityków?
Maluję znanych ludzi, bo robię charakteryzację do filmów i reklam. Ale żon polityków nie maluję.

A mąż dał się pomalować?
No... aż tak to nie, ale ogląda moje prace. Czasem mu się podobają, czasem nie.

Ponoć uwielbia Pani tańczyć?
Lubię, ale nieczęsto mam okazję to robić.

Aż tak zmieniło się życie żony wicepremiera?
Tyle się zmieniło, że muszę się czasami porządniej ubrać. Kiedyś nakładałam dżinsy, t-shirta i koniec. Teraz muszę czasem sięgać po eleganckie stroje. Ale jeżdżę tym samym, starym samochodem. Nie robię zakupów w luksusowych butikach, pod tym kątem nie zmieniło się nic.

A pokazy body paintingu? Przecież jest Pani żoną wicepremiera...
Z niczego nie zrezygnowałam! Nie należy rezygnować z pasji. Kobiety mają do tego słabość. I potem mówią, że są dyskryminowane. Tak naprawdę jesteśmy dyskryminowane na tyle, na ile na to pozwalamy. I nie ma co rezygnować z pasji dla partnera. Warto być aktywną, ciekawą, to służy związkowi. Zwłaszcza gdy jesteśmy z aktywnym facetem. On obcuje z mądrymi ludźmi. Trzeba się również rozwijać, żeby być dla niego interesującą.

Lubi Pani te wszystkie oficjalne przyjęcia?
Nie, ale oczywiście na nich bywam. Nie staram się na nich jakoś błyszczeć, promować. Jestem asem drugiego planu, kwiatkiem do kożucha. Ta rola mi pasuje. Jestem na nich u boku męża, to on odgrywa tu główną rolę.

W domu też rządzi Ludwik Dorn?
Mamy dom partnerski. Nikt nie rządzi. Wszystkie decyzje podejmujemy razem. Sprząta kto ma czas, tak samo z zakupami. Gdy zdarzyło się, że ja przebywałam więcej w domu, nauczyłam się wtedy kłaść kafelki. A gotuje z kolei Ludwik, ja nie umiem.

Władza przyciąga kobiety. Jest Pani zazdrosna?
Jestem. Ale nie o konkretne kobiety. Bo mąż nie daje mi do tego powodów. Jak już, to jestem zazdrosna o... czas. Jeśli jesteśmy na zakupach, a ktoś męża zaczepia, wtedy jestem trochę zazdrosna, bo ten czas jest nasz.

Ale czasu dla męża nie ma Pani zbyt dużo, bo poza body paintingiem Pani pasją są: jazda na rolkach i sport zaprzęgowy.
Jestem też wolontariuszką w fundacji Czeneka, która powstała na bazie klubu sportów zaprzęgowych. Organizujemy zajęcia z dogoterapii w szkole dla dzieci niepełnosprawnych, jesteśmy u nich raz w tygodniu, czasami jeździmy do Lasek. Fundacja jest oparta na całkowitym wolontariacie, więc wyjazdy poza Warszawę są rzadkie z przyczyn finansowych. Organizujemy dwa razy do roku zawody psich zaprzęgów dla niepełnosprawnych. To niesamowite, gdy widzę efekty tych zajęć. Chłopiec był całkowicie sparaliżowany. Wystarczyło 45 minut zajęć raz w tygodniu, żeby po pół roku zaczął sam się podnosić. Dzieciom chce się ćwiczyć z psami, takie zajęcia są dla niech bardziej interesujące niż tradycyjna forma rehabilitacji, której oczywiście nie należy przerywać.

I mąż podziela te Pani pasje?
Zaangażował się w działalność fundacji. Wystartował w zawodach na trasie integracyjnej. Najmłodszy 5-letni chłopczyk startował na rowerku z psem, Ludwik przebiegł dystans dwóch kilometrów z dorodnym psiakiem rasy malamut. A naszą prywatną Sabę wykorzystałam w zaprzęgu ja.

































Reklama