Kilka dni temu gwiazdor z całą gromadką - nie dość, że pijani, to jeszcze w brudnych, starych ubraniach - wtarabanili się do ekskluzywnej restauracji w Los Angeles. Za nic mieli klasę lokalu. Koledzy Willisa wyglądali jakby dopiero wypuszczono ich z buszu, a dziewczyny prezentowały się jak panie lekkich obyczajów.
I wtedy zaczęła się impreza. Najpierw zamówili masę steków i litry piwa, po czym zaczęli śpiewać, biegać po klubie i zaczepiać innych klientów. W pewnej chwili wszystkie oczy skierowane były na stolik aktora. Towarzystwo nic sobie z tego jednak nie robiło.
Choć brygada narobiła porządnego bałaganu, to nikt z obsługi nawet palcem nie kiwnął, by sprowadzić ją do porządku. Dlaczego? Bo właściciele woleli raczej stracić dziesiątki szarych klientów niż jednego, ale z nazwiskiem Willis.