Robinson poprosił tylko o zbadanie swego DNA pewną angielską firmę. Ta ni stąd ni zowąd oznajmiła mu, że jego kod genetyczny jest podobny do kodu krwawego mongolskiego zdobywcy.
Na zdumionego profesora rzucili się dziennikarze i Hollywood. Ci od razu chcieli wyprawić Robinsona do Mongolii, aby odnalazł swoich królewskich krewniaków i nakręcić o tym film! Co ciekawe, nawet historycy nie wykluczyli takiego pokrewieństwa. Mongolski władca używał sobie co niemiara w swoim ogromnym haremie i rozsiał swoje potomstwo po całej Azji.
Ale profesor jakoś nie chciał temu uwierzyć. Chciał mieć pewność i zlecił badanie swojego DNA innej firmie. I to była słuszna decyzja. Pierwszy test był nieprawidłowy - dowiedział się Robinson i odetchnął z ulgą. Pewne podobieństwo genetyczne było, ale naukowcy popełnili błąd i w ten sposób profesor Robinson po kilku dniach przestał być krewniakiem Dżyngis-chana.
Jeden telefon wprowadził zamęt w całe życie Thomasa Robinsona. Jest pan potomkiem Dżyngis-chana - usłyszał skromny profesor rachunkowości od firmy testującej DNA. Sprawa wywołała taką sensację, że pewna wytwórnia filmowa od razu zaoferowała profesorowi lot do Mongolii. Całe zamieszanie wywołała... pomyłka laboranta.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama