List mężczyzny, który w grudniu leciał z Mumbaju (dawnego Bombaju) do Londynu, jest utrzymany w tonie bardzo osobistym.

"Drogi panie Branson,
Uwielbiam linie Virgin, naprawdę je kocham i właśnie dlatego nie rezygnuję z korzystania z nich, mimo że w ciągu ostatnich kilku lat przysporzyły mi sporo przykrości. Ostatnia z nich dotyczyła herbatnika. O ironio, pod koniec podróży skłonny byłem zapłacić tysiąc rupii za jedno małe ciasteczko. A wszystko z powodu kulinarnego piekła, jakie przeżyłem z powodu działań pańskiej korporacji.
Wyobrażam sobie, że przez twój wspaniały mózg pędzą teraz myśli podobne do tych, jakie gnębiły mnie tego fatalnego dnia. Co to jest? Dlaczego mi to zaserwowano? Czym na to zasłużyłem? I wreszcie, co jest przystawką, a co deserem?"

To tylko początek elaboratu. Dalej pasażer szczegółowo omawia wygląd podanych potraw i skrupulatnie wyjaśnia, czym z pewnością one nie są. A nie są one - zdaniem mężczyzny - ani indyjską potrawą baaji, ani tym bardziej angielskim puddingiem. I tu cały problem, bo mężczyzna nie ma pojęcia, od której potrawy zacząć posiłek. "Zostałem surowo wychowany przez moich rodziców, i gdyby się dowiedzieli, że zjadłem deser przed głównym daniem, to miałbym spore kłopoty" - pisze.

Pasażer próbuje też wstrząsnąć właścicielem linii Virgin Atlantic. "Wyobraź sobie, że jesteś 12-letnim chłopcem i czekasz na wymarzony prezent gwiazdkowy. Oczekujesz, że będzie to wieża stereo, o którą prosiłeś Mikołaja. Otwierasz pudełko, a w środku jest chomik. Nieżywy. Ja czułem się podobnie, gdy na potrawie, która udawała baaji, wyczułem musztardę. To była MUSZTARDA, Richard! Musztarda zamiast zapiekanego sosu"

Mężczyzna, którego nazwisko nie ujawniono, skarży się dalej, że wybawieniem od śmierci głodowej wydawało mu się ciasteczko, jakie podała do herbaty stewardesa. NIestety, okazało się twarde jak kamień i niejadalne. Potem musiał czekać pół godziny aż personel uprzątnie brudne talerzyki z niedojedzonym posiłkiem, a jeszcze później rozzłościła go zła jakość obrazu na pokładowych monitorach. Na koniec, natomiast otrzymał kolejne ciasteczko, tym razem w białej lukrowej polewie.

"Richard, co to jest ta biała ohyda? Wyglądała jak jogurt, ale smakowało jak połączenie musztardy i zapiekanego sosu. To był koniec, Richard. NIe zjadłem ani kęsa. Mam teraz tylko jedno pytanie: jak możesz tak żyć? Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak smakują posiłki podawane w twoim domu. To musi być coś rodem z filmów przyrodniczych".

Mężczyzna kończy zapewnieniem, że lubi korzystać z linii Virgin Atlantic i ma szczerą nadzieję, że podobne incydenty nie doprowadzą jej do bankructwa.

Jak zapewnił rzecznik linii Paul Charles, sir Richard Branson osobiście zadzwonił do rozżalonego pasażera, by podziękować mu za konstruktywną, choć "nieco krytyczną" opinię. Charles zapewnił również, że podawane na pokładzie samolotów Virgin Atlantic są najwyższej jakości, a pasażerowie latający na trasach do Indii bardzo je sobie cenią.