Ken Imhoff budował swoją wyścigówkę przez wiele lat. Dbał o każdy detal, wszystko miało wyglądać tak, jak w prawdziwym aucie z salonu. Nigdy jednak nie przyszło mu do głowy, że nie będzie miał jak go wydostać spod domu. Nie pracował bowiem w garażu, a w piwnicy.

Trzeba było podkopać się niemal pod fundamenty domu. Wynajął koparkę, ludzi i zrobił sobie w ogródku sporą dziurę. Ale auto wydostał. Męczył się, sporo go to kosztowało, ale twierdzi, że było warto.

"Stojąc przed domem i patrząc, jak samochód pojawia się na zewnątrz, czułem się trochę jak ojciec obserwujący poród swojego dziecka" - mówił Imhoff. Istniało ryzyko, że osłabione fundamenty mogą doprowadzić do uszkodzenia domu. Ponad to, kawałek ściany mógł się osunąć na samochód.

Dzień później nie było śladu po dziurze w ziemi, a przed jego domem stał nowiutkie Lamborgini.





Reklama