Pierwszą moją miłością był Tomas. To młodzieńcze uczucie z gimnazjum. Po Tomasie moje serce biło dla Zdenka Rytira. Poznaliśmy się na początku lat sześćdziesiątych. Razem spędziliśmy cztery lata. A potem, to był rok 69, zakochałam się w Ludku Svabenskym. Grał na fortepianie w zespole Sześciu Wujków.
Rozstaliśmy się w 1975 roku po tournee w ZSRR w dramatycznych okolicznościach. Kiedy Ludek zaczynał pić, nie umiał przestać. Gdy byliśmy na Krymie, po jednej z imprez zszedł do recepcji w poszukiwaniu wódki.... i ślad po nim zaginął.

Reklama

Rano zaczęliśmy go szukać. Okazało się że milicja zabrała go do izby wytrzeźwień. Ludka zamknięto z osobami chorymi psychicznie. Przez kilka dni próbowaliśmy go stamtąd wyciągnąć. Bez skutku! Słyszeliśmy, że go wypuszczą, jak wyzdrowieje. Baliśmy się strasznie, żeby go gdzieś nie wywieźli. Na szczęście dzięki pomocy miejscowych władz, które mnie znały, udało nam się go z tego domu wariatów wyciągnąć. Ale to był koniec naszego związku.

Przez następne dwa lata byłam sama. W 1977 roku przyjechałam do Sopotu na festiwal. To właśnie wtedy zaśpiewałam "Malovany dzbanku" i zdobyłam Grand Prix. Właśnie w Sopocie po raz pierwszy zobaczyłam Helmuta Sickela. Był gitarzystą w bardzo znanej niemieckiej grupie. Ale wtedy między nami nie zaiskrzyło. Ponownie spotkaliśmy się pół roku później w Berlinie. Razem robiliśmy coś dla niemieckiej telewizji. Potem pojechaliśmy w góry na narty i wróciliśmy stamtąd już jako para. Ślub wzięliśmy kilka lat później, w 83 roku, w Czechach. Gości zaprosiliśmy do zamku w Strażnicy. Ściągnęły tam tłumy Czechów, wszyscy chcieli zobaczyć nasz ślub. Powóz, w którym siedzieliśmy, ciągnęło sześć arabskich koni. Na weselu bawiło się około 200 gości.

Helmut przeprowadził się dla mnie do Czech. Tak pięknie nauczył się mojego języka, że nikt nie rozpoznawał, że jest cudzoziemcem. Pisał nawet dla mnie piosenki. Byliśmy razem 18 lat. Ale przyszedł czas, że zaczęliśmy się od siebie oddalać. W końcu się rozstaliśmy - był rok 2001. Teraz on mieszka w Berlinie, ale kontaktów nie utrzymujemy.

Reklama

W tym czasie jako gwiazda wspierałam i jeździłam po świecie z klubem piłkarskim artystów Amfora. Martin, mój obecny mąż, był kiedyś bramkarzem i też jeździł na te mecze. Poznaliśmy się na jednym z takich wyjazdów do Indonezji. Urzekło mnie jego poczucie humoru, połączyły nas pasje sportowe. Czułam, że to jest mężczyzna mojego życia i że to na niego zawsze czekałam. I że nie mogę bez niego żyć. Ślub wzięliśmy w 2003 roku w najsłynniejszym czeskim zamku Karlstejn.
Ponieważ chcieliśmy być jak najwięcej razem, Martin jeździł ze mną na koncerty.

Zaczął mi pomagać i tak został moim menedżerem. Szybko zrozumiał, o co chodzi w show-biznesie. Jest naprawdę dobry. Mimo że wielu ludzi, w tym niestety mój ojciec i brat, nie wróżyło nam powodzenia. Martin jest ode mnie młodszy, wcześniej miał kilka żon, więc plotkowano, że chce mnie tylko wykorzystać. Nie przejmowałam się tym, bo przecież nie jestem nastolatką i wiem, co robię. Ale czasem przykro, że najbliżsi nie są obok i nie cieszą się naszym szczęściem. Jesteśmy razem już kilka lat, a Martin nadal mnie rozpieszcza. Do dziś jestem zakochana i wiem, że to jest to.

On nie lubi zostawać w domu sam, twierdzi, że dom beze mnie jest bardzo pusty, a on jest wtedy głodny, bo nikt nie gotuje tak jak ja. Dlatego gdy tylko wracam, przygotowuję mu jego ulubione knedliki, gulasz wieprzowy albo pieczeń z kapustą. Jedyne, czego żałuję, to to, że nie mamy trójki dzieci, bo zawsze o tym marzyłam. Ale poza tym... niczego nie żałuję.