Wtedy zagrałam największe swoje koncerty. Ale opłaciło się - dzięki zagranicznym występom kupiłam sobie samochód, mieszkanie, a potem dom. Skończyło się biedowanie i chodzenie w pożyczonych sukienkach. Czułam, że mam u stóp cały świat!

Reklama

Po raz pierwszy poleciałam za ocean. Grałam w Tokio, Rio de Janeiro i Kanadzie. To były szalone, ale ciekawe czasy. Dzięki temu, że zarabiałam więcej, mogłam pomagać finansowo mojemu bratu i rodzicom. Jiri zaczął wtedy studiować aktorstwo w Pradze, mogłam mu dawać pieniądze na naukę. A ponieważ Jiri jest też znakomitym kompozytorem i aranżerem, odwdzięczył mi się, pisząc dla mnie kilka piosenek. Parę z nich było naprawdę wielkimi hitami, jak np. "Copacabana".
Dzięki pieniądzom skończyło się wypożyczanie sukienek z telewizji i teatru. Miałam stylistę, który szył je specjalnie dla mnie, na miarę.

Najbardziej opłacalne były wyjazdy zagraniczne, na nich zarabiało się naprawdę dobrze. Stawki za koncerty za granicą były kilka razy wyższe niż u nas. Nie płacono nam w koronach, ale w tak zwanych bonach peweksowskich. Właśnie dzięki tym bonom mogłam wreszcie sobie kupić dobre auto - to był ford fiesta. Stać mnie też było na własne mieszkanie. Skończyłam więc z wynajmowaniem i w pięknej dzielnicy Vinohrady kupiłam śliczne trzypokojowe mieszkanie. Wreszcie miałam tylko swoje miejsce na ziemi. A pod koniec lat 70. pod Pragą, w Żitce (czyli po polsku Dupce), kupiłam przestronny dom, w którym mieszkam do dziś.

Reklama

Na początku lat 70. wyjechałam na najdłuższe tournee w życiu. Koncertowałam niemal bez przerwy przez trzy miesiące i czternaście dni. Boże, jakie to było męczące. W dodatku przez te wszystkie dni byłam w towarzystwie samych facetów. A oni dość ostro biesiadowali - jeden z takich wieczorów zakończył się niemal tragicznie. Ale o tym opowiem w następnym odcinku.

Śpiewałam też w tak egzotycznych dla mnie miejscach jak Kuba, Brazylia czy Kanada.

To było coś niesamowitego. Olbrzymie sale i do tego pełne po brzegi, w każdej kilka tysięcy ludzi, i to nie tylko rodaków. Pamiętam te owacje na stojąco, to było coś niesamowitego. Miasta, w których występowałam, pełne były plakatów z moimi zdjęciami, z moim nazwiskiem jako gwiazdy. W prasie pisano o mnie, że jestem drugą Barbrą Streisand. To było coś! To był sukces!

Pamiętam, w jakim wszyscy byliśmy szoku, widząc, jak się tam żyje. U nas wszystkiego brakowało, a tam sklepy pełne i takie kolorowe. Kiedy miałam choć chwilę, pędziłam do sklepów - do Czech przywoziłam dżinsy, kosmetyki, płyty... Zachód był dla mnie zupełnie innym, magicznym światem.