Gdyby miała pani do dyspozycji jedynie trzy słowa, to które by pani wybrała, by scharakteryzować swojego ojca?
Odpowiedzialność, godność, konsekwencja.

Wciąż pokazuje się pani ojca w kontekście stanu wojennego. Co pani czuje, widząc go na ławie oskarżonych?
Przede wszystkim jestem jego córką, widzę ojca, który ma 86 lat. Kiedy była pierwsza rozprawa sądowa, ojciec miał grypę, zapalenie oskrzeli, brał antybiotyk i zanosił się od kaszlu. Bałam się więc bardzo o jego zdrowie, a nawet życie. Ale wiedziałam też, że to dla niego bardzo ważne, żeby tego dnia zeznawać, bo daje mu to możliwość przedstawienia swoich racji, w które głęboko wierzy i które są ignorowane. W związku z tym ten proces jest dla niego szansą, by wreszcie opowiedzieć o wszystkim pełnym głosem. Także o tym, że nawet wprowadzając stan wojenny, brał po uwagę to, że będzie mroźna zima, a Związek Radziecki może odciąć dostawy gazu… Wiem też, ze ten proces bardzo go stymuluje intelektualnie. I im więcej widzę ojca na ławie oskarżonych czy w media pokazujących go, gdy mówi się o odebraniu przywilejów emerytalnych, tym częściej słyszę od osób postronnych wiele ciepłych uwag i wyrazów szacunku dla ojca.

Reklama

Wiele osób twierdzi, że miała pani inne poglądy polityczne niż pani ojciec. Czy to prawda? Czy kiedykolwiek dochodziło do sporów między panią a generałem?
Nie chciałbym sobie teraz jakiegoś etosu tworzyć. Powiem może tak: zdecydowana większość osób, z którymi się przyjaźniłam, pochodziła z domów zorientowanych opozycyjnie i te osoby również miały takie poglądy. Był to dla mnie okres bardzo trudny, bo kiedy jest się młodym, ma się potrzebę postrzegania świata w kolorach czerni i bieli, dobra i zła. Dopiero gdy jesteśmy dojrzalsi, widzimy więcej odcieni. Więc z jednej strony miałam przyjaciół, osoby z którymi byłam blisko, którym ufałam, z drugiej strony ojca, którego bardzo kochałam i któremu również bardzo ufałam i który reprezentował inne racje. I jak widzę to z perspektywy czasu, to dochodzę do wniosku, że formą psychicznej ucieczki od tych dylematów było mniejsze zaangażowanie i zainteresowanie polityką.

Domyślam się, że to nie było dla pani łatwe. Czy to dlatego wybrała pani zupełnie inną drogę zawodową i została stylistką?
To w zasadzie pojawiło się trochę później. Ja nigdy nie interesowałam się za bardzo modą. Gdy byłam już po studiach, był to początek lat 90., zaczęłam pracować w "Twoim Stylu" jako osoba pisząca na tematy psychologiczne. Przez ówczesną redaktor naczelną Krystynę Kaszubę zostałam namówiona, by popracować jako stylistka. Zaczęłam to robić i jakoś tak bardzo łatwo w to weszłam. Był to okres, kiedy niewiele osób zajmowało się modą, było to takie pole niczyje. W tej tematyce poczułam się też bezpiecznie, bo jest ona daleka od polityki i nikt nie powie, że coś mi załatwił ojciec. A jednocześnie moda jest obszarem przyjemnym do zajmowania się nim, chociaż też trochę wyjaławiającym intelektualnie, gdy nie ma się innych zainteresowań.

Reklama



Jaki był pani ojciec, gdy była pani małą dziewczynką? Czy w domu stosował wojskowy dryl, czy wręcz przeciwnie - był ciepłym, opiekuńczym, troskliwym tatusiem?
Przede wszystkim był ojcem nieobecnym. Na ogół wracał do domu, kiedy już spałam. Zawsze dużo pracował i właściwie widywaliśmy się tylko w niedziele i wtedy, gdy miał urlop. Ale mogę powiedzieć, że na pewno w domu nie było żadnego drylu wojskowego. Ojciec wychowywał mnie raczej miękką ręką. Nie było nigdy takiej sytuacji, żeby dał mi klapsa, uderzył, czy nawet na mnie nakrzyczał. Natomiast jedyne, co można przyrównać do dyscypliny wojskowej, to jego ogromne przywiązanie do punktualności, które i mnie zaszczepił. Zawsze bardzo zwracał na to uwagę i zawsze powtarzał, że to wyraz szacunku dla swojego czasu i czasu innych ludzi. Więc jeśli możemy mówić o jakiejś wojskowej dyscyplinie, to tylko o tym.

A gdy już ojciec znalazł dla pani czas, to jaki był? Uczył panią życia czy raczej skupiał się na dawaniu rad i obserwowaniu, jak pani z nich korzysta?
Bardzo ważną dla mnie rzeczą jest to, że np. nauczył mnie jeździć na rowerze. To była taka zabawna sytuacja. Mieszkaliśmy wtedy na starej Ochocie, obok był piękny park. Chodziliśmy tam w niedziele, rowerek miał z tyłu taki specjalny kij. Więc ojciec biegał za tym rowerkiem trzymając ten kij, dopóki się nie nauczyłam jeździć. Wtedy wydawało mi się to całkiem normalne, ale patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się to bardzo zabawne. Przecież mój ojciec nie kojarzy z takimi zachowaniami jak bieganie po parku za dziecięcym rowerkiem. Na któryś wakacjach nauczył mnie też pływać.

Reklama

Wiele się mówi o pani miłości do koni i umiejętnościach jeździeckich. To też zasługa ojca?
Tak. Jeździliśmy z ojcem do stadniny w Starej Miłosnej do klubu Legii. Ojciec zawsze kochał konie, sam zresztą świetnie jeździł konno - był przecież w zwiadzie konnym. Więc tą pasją i miłością zaraził też i mnie.

A jakim tatą jest dziś generał Wojciech Jaruzelski? Czy gdy się pani do niego zwraca, to służy radą, czy to dziś pani doradza jemu?
Na pewno pozostał ojcem bardzo troskliwym. Bardzo się przejmuje moimi sprawami, więc nie o wszystkim staram się go informować. Ale to też nie zawsze się udaje, ojciec wyczuwa czasem, że coś jest nie tak. Między mną a moim ojcem jest pewien rytuał. Od kiedy w wieku 20 lat poszłam na studia i wyprowadziłam się z domu codziennie po dzienniku kiedyś, a dziś po wiadomościach ojciec do mnie dzwoni. Wprawdzie odkąd pojawił się program Moniki Olejnik „Kropka nad i” ten czas uległ przesunięciu o 20 minut (śmiech), ale wiem, że zawsze o tej godzinie odezwie się telefon, a po drugiej stronie usłyszę głos ojca. Tak jest już od 26 lat.

Ma pani synka Gustawa, który zdaje się, że jest oczkiem w głowie pani taty. Jakim dziadkiem jest Wojciech Jaruzelski?
Na pewno jest dziadkiem bardzo kochającym. Natomiast nie do końca - na pewno też z uwagi na swój wiek - potrafi być takim dziadkiem bawiącym się ze swoim wnukiem. Jest bardziej takim dziadkiem opowiadającym. Opowiada więc o wojnie, czego mały z uwagą słucha. Pokazuje nóż, który dostał od króla Hiszpanii, rewolwer i szablę z czasów wojny… Tu przypomina mi się taka zabawna historia. Synek miał wtedy około trzech lat, podszedł do mnie i zapytał: „Mamo, a kiedy dziadziuś umrze?” No ja oczywiście powiedziałam, że dziadziuś jest stary, ale mam nadzieję, że jak najdłużej będzie z nami… no ale dlaczego pytasz? "Bo powiedział, że jak umrze, to dostanę jego szablę" - odparł Gustaw. Z tego zrobiła się już nasza anegdota rodzinna. Tatę też to bardzo rozbawiło.