Marcin Cichoński: - Skąd pomysł na program taki jak DKF, czyli ambitniejszy, poszukujący - w grupie TVN, która nade wszystko jest kojarzona z rozrywką?

Reklama

Karolina Korwin Piotrowska: - TVN Fabuła jest specyficznym kanałem, gdzie jest dużo programów okołokulturalnych. To stacja bardzo oglądana – więc wygląda na to, że i na takie programy jest publiczność. W Polsce wszyscy niby wiedzą, że taka publiczność jest, ale nie każdemu chce się spełniać jej oczekiwania. Myślę, że pomogła w tym intuicja Macieja Świerzawskiego, który do spółki z Remikiem Maścianicą wymyślił formułę programu. Zgodziłam się na udział od razu, to dla mnie spełnienie marzeń. Jeżdżąc na różne festiwale, spotkania z artystami chciałam, by ludzie, którzy tak pięknie opowiadają o swej pracy, mogli też to robić gdzieś w mediach. Sama kiedyś w radiu i w telewizji przeprowadzałam takie rozmowy. Wiem, że co jak co, ale o swej pracy ludzie filmu potrafią zwykle dobrze opowiadać. Widzowie są głodni prostych recept, historii zakulisowych. A kto ma o tym opowiadać, jak nie ludzie, którzy zęby na tym zjedli, bezpośredni bohaterowie tej historii? Ustawiliśmy wiec stół, zapaliliśmy światła i ruszyliśmy. Cieszy mnie, że oddźwięk jest bardzo pozytywny – przeważają głosy typu: „Boże, nareszcie”. Nie ukrywam, że po latach spędzonych w „Maglu” miałam dosyć sprowadzania artystów przez media tylko do newsów pudelkowo-brukowych. To oczywiście jest potrzebne, ale zaczynało się ocierać o chorobę – przegięcie w jedną stronę, skupieniu się tylko i wyłącznie na życiu prywatnym. Na tym w czym chodzą, czy chudną, jakie mają włosy, paznokcie i jakie torebki noszą. To paranoja – w innych krajach, a trochę się tym interesuję, wahadło nie jest przechylone w jedną stronę, są media, które profesjonalnie zajmują się filmem, są filmowe gazety - u nas poza prasą branżową nie ma nic. Od pewnego czasu kompletnie przestano z ludźmi kina rozmawiać o ich pracy - poza festiwalami, spotkaniami autorskimi, gdzie widziałam, jak ludzie opowiadają o swej robocie, sypią anegdotami, które odbiorcy kochają, ale mówią też o wielu poważnych rzeczach w sposób rozsądny i przystępny. I cały czas marzyłam, by był taki program, gdzie da się o tym pogadać, pokazać jak to się robi.

- A nie boisz się, że to ty właśnie masz przyczepioną po „Maglu” łatkę osoby, która plotkami się zajmuje? Że ktoś, kto zajmował się materiałami brukowymi, nagle wchodzi w świat wielkiej kultury.

- Nie zgodzę się, bo ja już to robiłam wcześniej. Prowadziłam na długo wcześniej przed „Maglem” programy i audycje, które traktowały o filmie i kulturze.

Reklama

- Ale czy widzowie to pamiętają?

- Dziesięć lat to nie jest tak dużo, a poza tym ja nie dawałam o swej pasji do kina zapomnieć. Wydałam książkę, która była bestsellerem i miałam potwierdzenie, że jest tym zainteresowanie. Ciągle mnie pytano, kiedy wrócę do kina – to było nieustanne pytanie na wszystkich moich spotkaniach z publicznością przez wszystkie te lata. Ja za tym straszliwie tęskniłam. Miałam program filmowy w TVN Style, który został zdjęty – może rzeczywiście publiczność stylowa nie ogląda programu o filmach. Myślę, że publiczność TVN Fabuła ogląda programy o filmach, dlatego jest tu, a nie gdzie indziej. Tu jest specyficzna publiczność – tu jest widz, który tęsknił za mną, za czasami filmowymi. Jeśli chodzi o gości programu, cudownie jest słuchać od strony redakcji programu, która gości ustawia, że ludzie chcą przychodzić. Na konferencji TVN też słyszałam od wielu ludzi: „nie zapomnij o mnie, bo kino kocham i mogę o nim opowiadać”. Teraz mamy lato, które jest okresem gorącym – oni wszyscy są w pracy, ale nawet przepraszając mówią „niech pani o mnie nie zapomina, bo ja bardzo chętnie przyjdę”. Jeśli ktoś mnie wsadził w szufladkę – to jest jego problem, a nie mój. Ja nie czuję się gorsza ani lepsza – siadam i rozmawiam z ludźmi filmu. Wszystko ma swój czas – zaczynałam od filmu i naprawdę zjadłam na tym zęby. Potem posiedziałam w „Maglu”, ale cały czas byłam aktywna filmowo, na ile pozwalał mi czas i możliwości. A skoro dostałam taką propozycję – byłabym głupia, gdybym z niej nie skorzystała. Postanowiłam się bardzo poważnie temu poświęcić.

- A widz masowy jest gotowy na programu poszukujące, takie bardziej, nie bójmy się tego słowa, od „Magla” ambitniejsze?

Reklama

Widz TVN Fabuła chodzi do kina, jak miliony innych Polaków. Widzę pod postami na moich mediach społecznościowych, gdzie pod postami filmowymi są zażarte dyskusje, jak ludzie naprawdę filmem się fascynują - na równi z polityką - i uwielbiają o nim dyskutować. To jest coś, co ludzi angażuje – seriale, filmy, wszystko, co się dzieje na ekranie, wywołuje dyskusje na forach. Uwielbiam je czytać, bo one są bardzo merytoryczne. Ludzie, którzy biorą w nich udział kochają chodzić do kina i oglądają dużo na VOD. Na pewno widz Fabuły na taki program jest gotowy. Żyjemy w świecie, który jest poszatkowany na kanały i nisze. Nigdy nie uważałam, że kultura wysoka wejdzie do mainstreamu, bo on z założenia jest kiczowaty i musi być powierzchowny i płytki. A widz Fabuły przyjmie ambitną rozmowę o np. królach seriali. Czytałam reakcje ludzi, dla których ciekawe jest zobaczenie ludzi niekoniecznie doskonale znanych – wiele osób mówiło, po pierwszym odcinku DKF, że to dobrze, że to nie są zapraszane ograne wszędzie mainstreamowe gwiazdy. W pierwszym odcinku pojawiła się trójka dzieciaków: Vanessa Alexander, Anna Próchniak i Eryk Kulm oraz Weronika Rosati. Dzieciaki się świetnie sprawdziły, Weronika pokazała się z zupełnie innej, szalenie merytorycznej strony. Okazało się, że w takim programie tych ludzi można trochę odczarować dzięki temu, że nikt im nie zadaje pytania o dupie Maryni, tylko rozmawia merytorycznie, o pracy. A oni marzą o tym, by porozmawiać o swojej pracy, na której się znają jak mało kto. Myślę że w ludziach – nie we wszystkich oczywiście – jest głód poznania, tego by posłuchać osób trochę mądrzejszych od siebie. By nie była to – z całym szacunkiem do takich rozmów – szybka wymiana zdań na trzy minuty, ale by goście mogli się rozkręcić. By poczuli się docenieni i by mieli świadomość, że są wybrani jako eksperci w danej dziedzinie, co dla nich jest ważne. Dla widza jest to pewną wskazówką – to są ludzie którzy mają coś do powiedzenia, posłuchajcie ich.

AKPA

- W ubiegłym roku sprzedano w naszym kraju 56 milionów biletów do kin. Jesteśmy jednym z dwudziestu największych rynków filmowych, co – patrząc na liczbę mieszkańców – nie jest tak statystycznie oczywiste. Czy krytyka filmowa, ale i sposób pokazywania i opisywania obrazów w mediach, za tym boomem nadąża?

- Nie! Zdecydowanie nie! Myślę, że utknęliśmy gdzieś w latach 90tych, gdzie wyrocznią była „Gazeta Wyborcza”, a recenzja w niej była w stanie wynieść albo uwalić film. Pamiętajmy, że wtedy na rynku był też miesięcznik „Film”, „Cinema”, był świat krytyków znanych z imienia i nazwiska, którzy byli władcami box office’ów. Dziś krytykiem może być każdy, kto choć raz był w kinie i ma konto na facebooku czyli nikt. Wiedzy filmowej wśród ludzi się nie kultywuje. Znam ludzi, którzy podają się za krytyków filmowych, a nie widzieli „Osiem i pół” Felliniego, „Zaćmienia” Antonioniego, nie kojarzą francuskiej młodej fali, kina moralnego niepokoju albo „Miłości blondynki” czy „Idź i patrz”, a „Ojca chrzestnego” pamiętają coś tam po łebkach. Nie śmiej się, bo to jest skandal! Miałam zajęcia z ludźmi podającymi się za krytyków, którzy nie znali klasycznych scen z kultowych obrazów takich jak – na miłość boską – „Czas Apokalipsy”. A uważam, że do mówienia o filmie trzeba mieć pewną wiedzę, trzeba mieć dużo filmów obejrzanych. Widziałam ostatnio vlogerów, którzy opowiadali o „Volcie” Machulskiego, a jeden z nich stwierdził, że tylko dwa jego filmy widział. To trochę za mało, by mówić o twórczości reżysera z poważnej perspektywy.

Wydaje mi się, że jest bardzo dużo do zrobienia. Po sukcesie mojej „Krótkiej książki o miłości”, po rozmowach z ludźmi, a jeżdżę dużo na spotkania, wiem, że ludzie uwielbiają słuchać takich historii. Ludzie są głodni wiedzy, ale trzeba znaleźć dla nich język – prosty i dostępny, a polska krytyka filmowa cierpi na chorobę metajęzyka – „ja tak napiszę tę recenzję, że zrozumie ją ja i mój redaktor, a wy pacany nie, bo jesteście głupie dupki, fuj!”. Piszą tak, żeby pokazać ludziom, że są głupi. Trochę się na języku znam, czytam teksty filmowe i mówię do siebie: rany boskie, ja nic z tego nie rozumiem. I okazuje się, że nie tylko ja to mam – ludzie mówią mi, że poczytali by fajną recenzję. Ale jak czytają i widzą porównania do kina z Rwandy i Azerbejdżanu, którego oni nie znają bo i skąd, to się załamują. Nie wszyscy jeżdżą na Nowe Horyzonty i nie wszyscy mają dojście do tytułów bezpośrednio po premierze, czasem oglądają je na VOD. Pamiętajmy, że w Polsce ambitne kino jest dostępne widzom z kilku wielkich miast, reszta może je zobaczyć na VOD, w sieci, nie zawsze zresztą legalnie. To polska specyfika, że dystrybutorzy wola zawalić rynek masowym kinem, kosztem kina ważnego. Gdyby nie taki Gutek i paru pasjonatów, gdyby nie kanały filmowe jak np. TVN Fabuła i kodowane jak Canal + czy HBO, gdyby nie festiwale Nowe Horyzonty, Off camera czy Dwa brzegi najważniejsze filmy ze świata nie docierałyby do nas. Dla wielu ludzi najważniejsze jest to, wobec braku głosu zawodowych krytyków, którym się ufa, czy koledze się podobało. Polacy bardzo by chcieli mieć kogoś, kto im powie, co jest dobre, a co złe. Historia z Tomaszem Raczkiem i „Kac Wawą” pokazuje, że mocną recenzją można ludziom powiedzieć, że coś jest złe, niedobre. Obowiązkiem krytyka filmowego, który jest obiektywny a nie na pasku dystrybutora czy reklamodawcy, jest powiedzieć, czy coś jest dobre czy tragiczne. A jak odbiorcy mają tekst, który wpędza ich w poczucie winy, że są niewyedukowanymi młotami, to już wolą patrzeć, co się na Facebooku koledze podobało albo napisać posta „to na co do kina, to co polecacie”. Ewentualnie wchodzą na Filmweb i patrzą na gwiazdki i komentarze. Uwielbiam je czytać, bo one świadczy o tym, że publiczność w Polsce jest bardziej wyedukowana niż krytycy.

- W tym środowisku, w Polsce wykształciły się jednak rzesze geeków. Mamy ludzi, którzy specjalizują się - wiedzą wszystko o horrorach, o Bondzie, albo o produkcjach Marvela.

- Tak – zobacz fanów „Gwiezdnych wojen”. Na miłość boską, jak można wszystko wiedzieć o budowie pojazdu, który pojawia się na ekranie przez pół minuty. Wykształciła się armia fachowców.

- Skoro oni mogą – to dlaczego duża część krytyki nie może?

- Gdyby dziennikarze filmowi mieli wiedzę o tym, jak się robi film byłoby lepiej. Ale jej nie mają. Nie wiedzą co to jest rynek filmowy, jak wyglądają targi, na jakim etapie sprzedaje się prawa do filmów, jak się zdobywa na nie pieniądze, co to jest w praktyce plan filmowy, nie wiedzą jak się buduje scenariusz, nie rozmawiali z reżyserami o konkretach, tylko o dupie Maryni. Dziennikarz klasy zmarłego Zdzisława Pietrasika byłby w stanie usiąść naprzeciw takiego geeka i nawet nie mając wiedzy o komiksach Marvela mógłby o tym filmie rozmawiać bazując na jego strukturze, montażu, zdjęciach, scenariuszu, pracy z aktorem. A obecni krytycy nie mają w większości o tym pojęcia. Myślą, że jak się naoglądali Tarantino i filmów o transformersach to wiedzą wszystko – nic bardziej mylnego. Nie znają historii, kontekstu, tego z czego się taki Tarantino wziął. Trzeba zadawać sobie pytania skąd się biorą mody, poszukiwać ich źródeł. Jest wąska grupa ludzi, która jeździ na festiwale i jest parę nazwisk z prasy branżowej. Ale większość osób razi zwyczajną niewiedzą o tym, o czym pisze lub mówi. W Polsce pojawiają się nowe nazwiska, np. Łukasz Maciejewski, Michał Oleszczyk czy Karolina Pasternak. Kiedy czytam ich recenzję, to czuje, że nie są przemądrzałe, są zbudowane na wiedzy, a krytyk widział film, a nie bezmyślnie przepisał streszczenie od dystrybutora, bo takie koszmarki nazywa się u nas „recenzjami”. Do mówienia o filmie trzeba się przygotować. Teraz na przykład siedzę i oglądam, przypominam sobie polskie kryminały, bo tematem „DKF” będą kryminały. Siedzę, czytam, oglądam, bo w studiu mam fachowców, a muszę mieć odnośniki historyczne.

- A może ten świat, wypełniony prostymi komunikatami z mediów społecznościowych i karierami z portali brukowych pokazuje ludziom, w tym i aspirującym krytykom: nie ważne jest przygotowanie, ważny jest milion followersów.

- Specjalnie mnie prowokujesz! Dziesięć lat „Magla” dało mi wiedzę, że jednego dnia możesz mieć milion followersów, a drugiego dnia ich stracić, a za pół roku nikt już o tobie nie będzie pamiętał. Myślę, że szanuje się ludzi, którzy mają jakąś wiedzę, którzy – jak przyjdzie co do czego – potrafią nią zabłysnąć lub nawet zaszpanować. Ale by to zrobić, trzeba mieć czym.