O tym, że TVP rozstała się z Jarosławem Kretem, pod koniec czerwca poinformowała jego życiowa partnerka, Beata Tadla. Pogodynek miał z dnia na dzień zniknąć z grafika dyżurów. Dziennikarka podkreślała, że z Kretem nie rozmawiali jego przełożeni, a złą nowinę przekazała mu koleżanka. "Szefostwa TVP nie stać nawet na godne pożegnanie jednej ze swoich największych gwiazd" - napisała na Facebooku.

Jarosław Kret w rozmowie z serwisem fakt24.pl przyznał, że wciąż nie może pogodzić się ze sposobem, w jaki zakończono z nim współpracę. Pytany o to, co czuje, przywołał sytuację z przeszłości swej rodziny.

Reklama

- Do domu mojej babci weszli bolszewicy, zerwali klepkę, zrobili z niej ognisko, a potem wyrzucili wszystkich z tego domu. I ja się mniej więcej podobnie czuję. Do domu, w którym siedziałem i dobrze się czułem, ktoś wszedł i mnie wyrzucił. Wiadomo, bolszewicy jak wchodzili do domu, to zamiast podziękować tym, którzy w nim mieszkali, którzy go budowali, myli się w klozetach i palili klepki. Moja babcia nie mogła się z tego otrząsnąć i ja też się trochę nie mogę otrząsnąć z tej bolszewii, której doświadczyłem - opowiadał.

Przyznał, że był gotowy na wszystko, ale odrzucał możliwość zwolnienia. Zapewnił, że czeka na nowe wyzwania i czeka na propozycje. Nie chciał zdradzić, czy ktoś zaproponował mu pracę. Przyznał, że chciałby podróżować po świecie i kręcić filmy, dodał też, że kończy pracę nad książką o Ziemi Świętej.

Reklama

A Wy gdzie byście chcieli zobaczyć Jarosława Kreta?