Anna Sobańda: Szybko odnalazłeś się w roli jurora telewizyjnego show?

Piotr Rogucki: Najtrudniejszy był pierwszy dzień. Ale ja wiedziałem po co tu przychodzę, przyszedłem po to, żeby zburzyć reguły tych sześciu poprzednich edycji, wzbudzić trochę emocji w jurorach i sprawić, żeby zaczął płynąć prąd o większym napięciu. Wiadomo przecież, że stagnacja takim programom nie służy, a ci jurorzy znają się od sześciu edycji, więc cóż nowego mogliby się o sobie dowiedzieć. I mój cel został osiągnięty. Było trochę zgrzytów, spięć, nerwów i stresu, także parę kompromitacji i wpadek, ale to wszystko przysłużyło się programowi i o to tak naprawdę chodziło.

Reklama

A jak przyjęli Cię koledzy z jury?

Znienawidzili mnie. Byli bardzo niemili, na każdym kroku dawali mi do zrozumienia, że to źle że się tutaj znalazłem, ostro mnie krytykowali i dopiekali mi. Po krótkim jednak czasie sądzę, że się dotarliśmy, aczkolwiek nie jest to przyjaźń do końca życia, bo cały czas trwa między nami taka rywalizacja na zasadzie, kto ma większą rację, czyja racja jest bardziej mojsza. No ale wiadomo, że my nie jesteśmy w tym jury po to, żeby się przyjaźnić. Jesteśmy po to, by wydobyć najlepszych muzyków i artystów oraz stworzyć telewizyjne show. Nie musimy całować się po rękach.

Czego szukasz u uczestników programu?

Ja szukam miłości od pierwszego wejrzenia. Chcę się zakochiwać w uczestnikach i chcę wiedzieć, że przeszedł zespół, który mnie obezwładnił i chcę mu zazdrościć. I zazdroszczę, naprawdę. Są tacy ludzie, którzy mnie onieśmielają i sprawiają, że sam zaczynam automatycznie działać i planować, jak będę się rozwijał w przyszłości, żeby dociągnąć do ich poziomu. Każdy taki muzyk, który pokazuje nową energię i pasję, onieśmiela mnie i sprawia, że chce mi się żyć i cieszyć się z tego, że zajmuję się muzyką. Dzięki temu programowi, widzę, co dzieje się na polskim rynku muzycznym, jak myślą młodzi, którzy są w wieku, w którym ja byłem na początku swojej działalności. Jest to inspirujące i stymulujące.

Jak Twoją decyzję o udziale w „Must be the music” przyjęli fani Comy? Fani zespołów rockowych bywają bowiem dość restrykcyjni wobec swoich idoli i źle znoszą ich romanse z pop kulturą i show biznesem.

Reklama

Powiem ci szczerze, że nie było źle. Duża część fanów cieszy się, że będę ich reprezentował w szerszych mediach. Wiedzą, że mogą mi zaufać, mają świadomość tego, że Coma to nie jest jedyna rzecz, jaką ja uprawiam, bo jest jeszcze aktorstwo, solowe granie i bywałem też jurorem w innych konkursach. Reakcja części z nich oczywiście była negatywna. Niektórzy fani, albo raczej ludzie uważający się za fanów, wykorzystali ten fakt do tego, żeby sobie ulżyć histerycznie hejtując. Jednak moje artystyczne i zawodowe decyzje nie są to decyzje, które ja podejmuję pod wpływem opinii fanów. Mam szerszy plan, którego oni nie widzą, a jego jednym elementem jest „Must be the music”. Ten program to nie jest cel sam w sobie, sens bycia ani ostateczne moje marzenie. To jest tylko etap w mojej działalności, a nadal najważniejsze jest dzieło. Oczywiście traktuję ten etap z szacunkiem i odpowiedzialnością ale też nieco utylitarnie i egoistycznie. Robię to również po to, by uzyskać świadomość ludzi, że zespół Coma i że ja osobiście w ogóle istniejemy. Ponieważ naprawdę długo już czekam na to, żeby ludzie wiedzieli kim jesteśmy, sądzę że zespół na to zasługuje, a ludzie, poza środowiskiem słuchającym rocka, nadal tego nie wiedzą. Tak więc nadarzyła się okazja, żeby im to uświadomić, więc tym razem, w wieku 36 lat zamierzam ją wykorzystać. Mam nadzieję, że nie przyniosę sobie wstydu, a szczerze mówiąc, jestem przekonany że tak się nie stanie.

Nie obawiasz się, że zaszufladkują Cię jako gwiazdora telewizyjnego?

Nie, absolutnie. A nawet jeśli, to co z tego. Przecież to zależy od ludzi, jak będą to analizować, ale ja nie mam z tym problemu. Wiem jaki jest mój cel. Na pewno nie jest to bycie gwiazdorem telewizyjnym, chociaż potencjał do pełnienia takiej roli też mam. Mam jednak inne cele i najważniejsze jest to, czym ja się sugeruję i co mną w życiu kieruje, a nie to, co myślą sobie inni, bo oni nie wiedzą, co ja myślę, a ja myślę dobrze. Uważam że to co robię na poziomie telewizji w mojej aktualnej działalności nie deprecjonuje wartości dzieła, jakie przygotowuję na przyszłość i nie ma na nie wpływu innego niż pozytywny.

W takim razie życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.

Dzięki

Piotr Rogucki - wokalistka, autor tekstów i lider zespołu Coma. Z wykształcenia jest aktorem, ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Na swoim koncie ma role w takich filmach, jak "Skrzydlate świnie" czy "Misja Afganistan". Występuje na deskach TR Warszawa. Wraz z zespołem Coma nagrał osiem albumów, w tym dwa koncertowe. Na swoim koncie ma także dwie solowe płyty. Występuje w nowej edycji "Must be the music" w roli jurora.