Przeczytaj pierwszą część wywiadu z Krystyną Mazurówną>>>

Reklama

Barbara Sowa: Śledzi pani zmiany w kraju?
Krystyna Mazurówna*: Oczywiście i z zadowoleniem obserwuję, jak postępują pewne zmiany. Na szczęście wychodzimy z naszej największej wady narodowej - alkoholizmu. W Polsce już się nie cheleje tak dużo wódy, a pijani nie leżą na każdym rogu. Ale nasza druga wada narodowa, czyli narzekanie, wciąż ma się nieźle. Narzekamy na ustój, pogodę, sąsiadów, szefa, na rząd, na emerytury - to straszne....

A pani dostaje polską emeryturę?
Tak, 106 zł miesięcznie... Ale to absurdalne, że w wieku 50 lat kobiety przechodzą w Polsce na emeryturę. Co to jest? To pół życia! Żeby mnie ktoś kazał przestać pracować, to bym się zapłakała. Dlaczego mam przestać pracować? Ja się buntuję!

To z czego pani żyje?
Z wynajmu mieszkań. Aktualnie kupiłam szesnaste mieszkanie w Paryżu, ale 17 kupię w Warszawie, bo strasznie nie lubię hoteli

Reklama

Czyli jest pani prawdziwym rekinem w branży nieruchomości. Marnie to współgra z wizerunkiem ekscentrycznej artystki…
A czy ja jestem artystką? Tańczyłam, ale też wykonywałam w życiu 17 innych zawodów. A inwestowanie w mieszkania wynika z mojej obsesji. Zawsze mieszkam z siostrą i marzyłam o swoim pokoju. Tego się nie zapomina. Oczywiście wolałabym kolekcjonować pudełka od zapałek, bo to łatwiej i taniej. Ale co ja zrobię, że kolekcjonuję mieszkania? Ale wynajduję zazwyczaj takie dziwne - na 7. piętrze bez windy, w podwórku, ze strychem. Urządzam je, remontuję. To tak samo twórcze, jak robienie układu choreograficznego.

I bardziej opłacalne…
Żyję w kraju kapitalistycznym, gdzie godnie można żyć tylko z kapitału. Ponieważ ja tego kapitału nie miałam, musiałam go zgromadzić. Sama. Nie dostałam nic w spadku, ani mi tego nie podarował żaden mężczyzna. Wręcz przeciwnie. Jeden z moich partnerów miał ciągoty do hazardu, a mój były mąż, z którym się rozwiodłam 25 lat temu, do dziś siedzi w moim mieszkaniu i muszę za niego płacić rachunki za prąd i gaz.
Zbierać pieniądze na pierwsze mieszkanie zaczęłam po ostatnim rozwodzie. Jak przekroczyłam 50. nie bardzo mi pasowało stawać na castingi z młodymi tancerkami. Dorobiłam się pracując jako kelnerka, szatniarka. Wykonywałam szereg prac. Od rana do nocy zasuwałam. A już tego samego dnia, kiedy dostałam klucze do pierwszego mieszkania, napisałam do sąsiadów z prawej i z lewej strony oraz tych, którzy byli na górze, że chcę kupić od nich mieszkania. Dwa lata później kupiłam to od sąsiada z prawej strony, potem z lewej, potem na górze, a teraz mieszkanie pode mną.

Której z tych prac najbardziej pani nienawidziła?

Reklama

Każda była ciekawa, bo jak mi się coś nie podobało, to przerywałam robotę i więcej tam nie wracałam. Najbardziej nudziłam się w okienku - pracując w informacji metra. Siedziałam tam sama i umierałam z nudów. Czasem ktoś przyszedł i zapytał, gdzie jest toaleta, albo jak dojechać do wieży Eiffla.

Kto jest w Polsce pani idolem? Może któryś z polityków?
Jeśli chodzi o polityków, to jestem fanką Tuska, bo mówi rzeczowo i inteligentnie. Ale ogólnie zawód polityka jest chyba w Polsce bardzo mało poważany, nie ma tu właściwie nikogo na poziomie. A idolką jest dla mnie na przykład Maria Czubaszek - cenię ją za to, że mówi to co myśli.

Za jej ostatnie wyznanie na temat aborcji przez wiele osób w Polsce została zmieszana z błotem.
To jest cena za szczerość i bycie sobą. Ja tez za to płacę. Gdy idę ulicą w Warszawie stare panie - które mają pewnie dwadzieścia lat mniej, niż ja - kręcą głową i mówią: No tak nie można! W Moskwie z kolei za mną plują.
Maria Czubaszek nie wahała się przyznać do aborcji, mimo tego, że to w naszym kraju temat tabu. Nie znam kobiety z mojego pokolenia, która by nie zrobiła tego kilka lub nawet kilkanaście razy. Sama tez miałam kilka zabiegów. Co miałyśmy zrobić? Do wyboru była wielodzietna rodzina albo klasztor, bo środki antykoncepcyjne nie istniały. Zostawało podmywanie się zaraz "po" cytryną, nie zawsze skuteczne. Aborcja to drażliwy temat, ale walczmy z tabu, żeby był jakiś postęp. Ja wiem, że w Polsce nadal istnieje antysemityzm, homofobia, rasizm - mimo, że nie mówi się o tym głośno. Trzeba kształtować świadomość ludzi, walczyć z zacofaniem.

Pani widzi tu dla siebie rolę? Będzie pani babcią-buntowniczką polskiego show-biznesu?
Ja nic nie zamierzam, nie planuję, jestem sobą. Moja zasada życiowe brzmi: robić zawsze to, na co mam ochotę. I tego się trzymam. Jak miałam ochotę mieć zielone włosy w latach 60., to je farbowałam, dziś mam ochotę na czerwone i nikomu nic do tego. Oczywiście kolor włosów jest tylko swego rodzaju przenośnią, chodzi o życie w zgodzie ze sobą, bez względu na to, co ludzie pomyślą. To nie bunt, ale poszukiwanie własnej drogi.

Znalazła pani tę drogę?
Tak, właśnie nią idę (śmiech). Już dawno znalazłam. Ta droga zaczęła, się od złożenia wymówienia w operze. Zaraz po tym, gdy mi powiedzieli, że przecież mogłabym tu posiedzieć do emerytury. Jak sobie pomyślałam, że będę siedzieć na tym samym stołku w bufecie operowym, w obrzydliwym szlafroku w paski i jeść te same wuzetki do emerytury, to zwariuje. Tego samego dnia złożyłam wymówienie. Odeszłam, i nigdy nie żałowałam tej decyzji, tak jak żadnej innej w życiu. Życie mi się podoba, nawet mnie zachwyca, bez względu na kraj, w którym mieszkam, na mężczyznę, z którym jestem, na zawód, jaki akurat uprawiam. Niech żyje życie!

*Krystyna Mazurówna to legenda polskiego tańca. Karierę zaczynała w balecie Teatru Wielkiego w Warszawie, występowała także w Teatrze Syrena i Teatrze Żydowskim. W 1968 roku wyemigrowała do Francji, gdzie tańczyła m.in. w spektaklu Josephine Baker i układała choreografię dla Elysees Montmartre. Jest także felietonistką nowojorskiego magazynu "Kurier Plus".