W brytyjskiej prasie ("The Times", "Guardian"), a później w całej Europie w ostatni poniedziałek gruchnęła wiadomość, że twórca Glastonbury, Michael Eavis, nie widzi przyszłości dla tego festiwalu. – Borykamy się z problemami ekonomicznymi. Ale też ze znudzeniem publiczności – powiedział. – Koniec imprezy to kwestia trzech, czterech lat. To nie pierwsze wątpliwości organizatora co do przyszłości imprezy.
Właśnie one były inspiracją do powstania dokumentu "Glastonbury" Juliena Temple’a, autora m.in. "Sex Pistols: Wściekłość i brud" i "Joe Strummer: Niepisana przyszłość". Reżyser filmu w wywiadzie dla strony VirtualFestivals. com wyjaśnił, że w 2002 roku został poproszony przez Eavisa o udokumentowanie edycji z tamtego roku, bo organizator obawiał się, że może być ostatnią. Organizatorzy zostali bowiem zmuszeni przez władze wioski Pilton, gdzie odbywa się festiwal, do zbudowania ogromnego ogrodzenia, zatem zamknięcia widzów w swoistej klatce. Miało to chronić okolicznych mieszkańców i samych festiwalowiczów. Zepsuło jednak całkowicie sens imprezy jako otwartego kulturalnego spotkania różnych pokoleń i grup społecznych. Glastonbury stało się imprezą komercyjną i to najsmutniejsza konkluzja dokumentu Juliena Temple’a.
AP
Reżyser zaczyna swój film przypomnieniem historii miejsca, w którym się odbywa. Do 1970 roku Glastonbury kojarzyło się z początkami chrześcijaństwa na ziemiach angielskich, Świętym Graalem i legendą o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. We wrześniu 1970 roku, dzień po śmierci Jimiego Hendriksa, na swojej farmie Michael Eavis zorganizował pierwszy festiwal. Wystąpili Marc Bolan, Keith Christmas, Stackridge, Al Stewart oraz Quintessence, a bilet kosztował jednego funta. W cenie darmowe mleko z farmy. Rok później wystąpił David Bowie, a wejście było za darmo. Bilet na tegoroczną edycję z U2, Coldplay, Beyoncé w roli gwiazd kosztował 195 funtów.
Reklama



Reklama
Temple dotarł do archiwalnych zdjęć z pierwszych edycji. Uderza w nich wariactwo odwiedzających Glasto fanów. Goście przyjeżdżali w skonstruowanych przez siebie samochodach, wyglądających jak miks pojazdów z "Mad Maksa" i "Flintstonów". W indiańskich namiotach mieszkali hippisi, wszędzie występowali muzycy, którzy dawali koncerty na przykład stojąc na rękach. Na festiwalu absurd mieszał się z ważnymi deklaracjami. Z jednej strony protestowano przeciw wojnie w Wietnamie, z drugiej wznoszono do góry tablice z napisami "Krajowy dzień bez uśmiechu". Brak było płotów, setek ochroniarzy, reklamowych banerów.
Na zdjęciach z imprez z lat 2000 też widać coś, co przypomina indiańską wioskę. Tyle że jest to pięciogwiazdkowy festiwalowy hotel za kilka tysięcy funtów z lądowiskiem dla helikopterów i parkingiem, na którym stoją rolls royce’y. Jest też przerażający kilkumetrowy mur ochronny. Wszystkie edycje łączy świetna muzyka, nie brakuje jej na szczęście w dokumencie. Można zobaczyć występy m.in. The Velvet Underground, Nicka Cave’a z The Bad Seeds, Primal Scream, Cypress Hill, Radiohead, Björk czy Blur z rozwalającym sceniczny sprzęt Damonem Albarnem na czele. Koncerty zawsze były największą siłą imprezy.
WIĘCEJ NIŻ FIKCJA: GLASTONBURY | TVP Kultura | niedziela, godz. 22.00
AP