Piękne, szlachetne rysy, wąskie, nieco zacięte usta i wyraziste, zdecydowane spojrzenie. Tej twarzy nie da się zapomnieć. Mało który widz wie, jak Judi Dench wyglądała jako dwudziestoparolatka. Jest dowodem na to, jak wiele do roboty w branży filmowej może mieć dama po siedemdziesiątce. Kto zagrałby królową Elżbietę w "Zakochanym Szekspirze", wyniosłą lady Catherine de Bourgh w "Dumie i uprzedzeniu" czy ekscentryczną panią Henderson? Godne konkurentki można policzyć na palcach jednej ręki.
"Po prostu Judi" – tak prosiła, by ją tytułować podczas gali wręczania Europejskich Nagród Filmowych w 2008 roku, gdy akademia uhonorowała ją za całokształt pracy twórczej. Nie znosi tytułów, ukłonów ani pretensjonalnej pompy. Minęło ponad dwadzieścia lat, odkąd brytyjska królowa nadała jej tytuł szlachecki, a ona nadal nie może się przyzwyczaić. Publicznie przyznaje, że nie jest typem intelektualistki i nie traci wiele czasu na czytanie proponowanych jej scenariuszy. Na rolę zgadza się wtedy, kiedy "ktoś ją o to poprosi". Minęło jednak sporo czasu, zanim posypały się propozycje ekranowe. Zaczynała jako aktorka teatralna, zyskując szczególne uznanie dzięki rolom w sztukach szekspirowskich. Była Ofelią, Julią, Lady Macbeth. Do dziś wobec branży filmowej zachowuje dystans. "Na ekranie bardziej od umiejętności liczy się wygląd" – mawia z dezaprobatą.
Urodzona 1934 roku Angielka pokochała teatr w dzieciństwie. Za kulisy wprowadzili ją rodzice: ojciec pracował jako lekarz w York Theatre, matka była garderobianą. Przyszła gwiazda rozpoczęła studia aktorskie w renomowanej londyńskiej The Central School of Speech and Drama. Jej koleżanką z roku była m.in. Vanessa Redgrave. Miała już na koncie pokaźną kolekcję teatralnych trofeów, gdy w latach 60. po raz pierwszy pojawiła się na srebrnym ekranie.
Między Judi a kamerą nie od razu zaiskrzyło. Choć już w 1965 dostała nagrodę BAFTA za najbardziej obiecujący debiut ekranowy, jej kariera filmowa ruszyła z kopyta dopiero dwadzieścia lat później za sprawą filmu "Pokój z widokiem", w którym zagrała ekscentryczną angielską pisarkę.
Reklama



Reklama
Kolejny przełom przyszedł w 1995 roku, gdy wcieliła się w postać szefowej Bonda M w filmie "Golden Eye". Od tej pory będzie pojawiać się w kolejnych częściach serii o agencie 007. Jak twierdzi w wywiadach, uwielbia Bonda i zamierza mu partnerować tak długo, jak to będzie możliwe.
Judi Dench nadal doskonale sprawdza się w produkcjach kostiumowych. Szczególną sławę przyniosły jej role legendarnych angielskich monarchiń. Rola królowej Wiktorii w filmie "Jej wysokość Pani Brown" zapewniła jej pierwszą w życiu nominację do Oscara. Wcielając się w postać Elżbiety I w "Zakochanym Szekspirze", sięgnęła już po statuetkę, choć na ekranie pojawiła się zaledwie... na osiem minut. Najczęściej gra kobiety z żelaznym charakterem. Taka była Armande Voizin z "Czekolady", lady Catherine de Bourgh z "Dumy i uprzedzenia", Barbara Covett z "Notatek o skandalu" i tytułowa pani Henderson z filmu Stephena Frearsa. W tym ostatnim Dench brawurowo wcieliła się w postać ekscentrycznej arystokratki, która kupuje teatr i w latach 30. ubiegłego wieku jako pierwsza w Anglii pokazuje na scenie nagość. W stroju Adama na ekranie pokazują się również panowie, m.in. partnerujący aktorce Bob Hopkins. "Nie myślcie sobie, że pozwoliłabym Bobowi zdjąć ubranie i nawet nie popatrzeć. Spojrzałam na niego szybko z góry na dół. Wy też byście tak zrobili!" – żartowała w wywiadach Judi Dench.
Brytyjczycy darzą ją bezgranicznym uwielbieniem. Według ankiety przeprowadzonej na Wyspach w 2002 Judi okazała się najbardziej lubianą osobą, zaraz po królowej. I gdyby nie jej legendarna skromność, rodacy zapewne nie mieliby nic przeciwko temu, by tytułować ją "Jej Wysokość Dench".
PANI HENDERSON | Wielka Brytania 2005 | reżyseria: Stephen Frears | Ale kino! | piątek, godz. 20.10