1 – „Matrix”: Spowolnienie akcji
Teraz możemy się umówić, że nie będziemy dociekać, ile razy próbowaliście odtworzyć ten trik, a w zamian wy przeczytacie opowieść o tym, jak go wykonano. Wyobraźcie sobie półkole ustawione z aparatów fotograficznych. Wszystkie one robią zdjęcie tej samej sceny, ale z różnych kątów. Do tego dorzucamy tzw. klatki pośrednie (dodatkowe klatki, aby film był płynny) i nieco grafiki komputerowej (przy jej użyciu wykonano kule w „Matrixie”) i mamy przepis na efekt powszechnie znany jako „bullet time – spowolnienie czasu”. Polega on na takim spowolnieniu akcji, by możliwe było obserwowanie lotu kul. Podobne efekty pojawiały się już wcześniej, ale dopiero Matrix nadał im prawdziwy rozgłos. Biorąc pod uwagę ekstremalny charakter tego triku, musimy ostrzec: nie próbujcie tego w domu! No chyba, że umiecie w jakiś sposób odtworzyć „tempo pocisku” bez pocisków...
2 – „Gwiezdne wojny”: Część IV : Nowa nadzieja – Sekwencja otwarcia
Jakie były wasze pierwsze wrażenia po obejrzeniu tej sceny? Czy wyglądało to mniej więcej tak? „Dobra, teraz już koniec z tym statkiem. Ale zaraz... jeszcze nie teraz. W porządku, to chyba teraz będzie... też nie. OK, statek w ogóle nie będzie zniszczony... no nie, chyba naprawdę będziemy siedzieć następne dwie godziny, zastanawiając się, kiedy wreszcie będzie po nim. Och! To już teraz. Super. Hej, to są chyba eksplozje i jakieś takie ciekawe lasery! Naprawdę niezłe! Ten robot naprawdę wygląda jak człowiek. Jest nim czy nie? Chyba musi być człowiekiem, porusza się zdecydowanie w zbyt ludzki sposób, jak na robota. Super, drzwi wyleciały w powietrze. Co się stało, czy to lasery? Strzelają z laserów? To wygląda strasznie realistycznie, oni chyba naprawdę strzelają! To się dzieje naprawdę! Zaraz, kim jest ten gość... o rany! Czy on jest prawdziwy? Na to wygląda! Niesamowity początek filmu!”. Wszyscy to przeżywaliśmy. Scena otwierająca czwartą część Gwiezdnych wojen powszechnie uchodzi za jedną z najwspanialszych sekwencji efektów specjalnych, jaką kiedykolwiek wykonano. Nie tylko robiła wielkie wrażenie w momencie premiery, ale broni się i dziś, w epoce ciągłej rywalizacji speców od efektów specjalnych.
3 – „King Kong”: Zakończenie
Możecie sądzić, że wynalazcą animacji poklatkowej był jakiś piosenkarz ruszający się na scenie jak kukła, w rzeczywistości szlaki na tym polu przecierał pierwszy King Kong, nakręcony przeszło 75 lat temu. W tamtych czasach niewielu ludzi widziało na żywo prawdziwego goryla, całkowitą nowością były też dla nich efekty specjalne, które pojawiły się w 1933 r. Możecie nie pamiętać zakończenia „King Konga”, ale bohater tytułowy wdrapuje się w nim na Empire State Building. Byłoby to oczywiście spore wyzwanie nawet dla kogoś obdarzonego mięśniami, zaś dla miniaturowego, nieruchomego manekina był to prawdziwy wyczyn. Tymczasem nie tylko udało mu się wspiąć, ale też poruszyć widzów, którzy z wypiekami na twarzy obserwowali, jak w wyciągniętej dłoni małpoluda szamocze się główna bohaterka filmu. W pierwotnej wersji przygód „King Konga” wiele rozwiązań wykorzystano po raz pierwszy, łącząc je z już znanymi, lecz użytymi w znacznie większej skali. Według dzisiejszych standardów możemy uznać ten obraz za przestarzały i nieprzekonujący. Ale nie pozwólcie, by król potworów to usłyszał... albo wy również wbrew swej woli odbędziecie podróż na szczyt Empire State Building! Dobra wiadomość jest taka, że jak widać na ekranie, wasza fryzura i makijaż nie ucierpią przy tym ani odrobinę!
4 – „Władca pierścieni”: Gollum
Nawet osoby nie będące miłośnikami Golluma muszą przyznać, że w trylogii o "Władcy pierścieni" pojawiają się wspaniałe efekty specjalne, pomagające tym filmom zdobyć status klasyki. W samej tylko trzeciej części sagi nakręcono oszałamiającą liczbę 1488 ujęć z efektami tego rodzaju (w większości dużych, widowiskowych produkcji pojawia się ich zwykle około 700). Prace nad animacją Golluma rozpoczęły się już w 1998 r., początkowo jedynie po to, by dowieść studiu filmowemu New Line Cinema (producentowi filmu), że ta technika oferuje ciekawe możliwości. Kiedy ten rodzaj animacji został zaakceptowany, poproszono Andy’ego Serkisa o odtworzenie ruchów i głosu stwora. Pierwotnie zakładano, że Gollum będzie w całości generowany komputerowo, ale Serkis wypadł tak niezwykle przekonująco, że zdecydowano się wykorzystać także jego geniusz. I całe szczęście, że tak się stało, bo filmowy Gollum jest najbardziej niepokojącą, a zarazem rewelacyjnie animowaną postacią, jaką można oglądać na ekranie. Twórcy filmowej trylogii wykorzystali zarówno strój do komputerowego rejestrowania ruchów, jak i techniki ręcznego odtwarzania u Golluma min Serkisa, aby powstał bohater, z którym możemy się utożsamiać bardziej, niż z postaciami granymi przez żywych ludzi. Być może najdziwniejszą wiadomością, jaką zdobyliśmy na temat Golluma, jest ta o niezwykłej ilości czasu, jaką trwało kręcenie scen z jego udziałem. Były to cztery godziny na każdą klatkę filmu. A ponieważ na każdą sekundę przypadały 24 klatki, przygotowanie jednej sekundy animacji trwało aż…96 godzin! I za to nie sposób nie podziwiać ludzi pracujących nad animacją do „Władcy pierścieni”.
5 – "Park Jurajski": Animacja tyranozaura
Na początku zakładano, że „Park jurajski” zostanie zrealizowany techniką poklatkową łączoną z animatroniką, czyli w zasadzie podobnie, jak King Kong. Jednak pracownicy firmy o nazwie Industrial Light and Magic postanowili odmienić oblicze animacji. Przy okazji chcieli oczywiście otrzymać zlecenie na pracę przy filmie. Pragnąc udowodnić Spielbergowi, że się do tego nadają, mogli wspomnieć o swych sukcesach przy realizacji drugiej części "Terminatora", ale poza tym wykorzystali animację komputerową do stworzenia budzącego grozę tyranozaura. Zadanie specjalistów z ILM było niezwykle trudne, ponieważ musieli opracować ogromną liczbę elementów potrzebnych, by dinozaury wyglądały jak najbardziej realistycznie: faktury na skórze, brud pokrywający te faktury, mięśnie, kości... nawet taki szczegół, jak oddychanie potwornego dinozaura. Aby sprostać zdaniu, opracowano zupełnie nowy program do odtwarzania na ekranie procesów zachodzących pod skórą. Wcześniej nikt nie zajmował się takimi szczegółami, a fachowcy z ILM pomyśleli praktyczne o wszystkim. Dlatego bez żadnej wątpliwości zasłużyli na miejsce, jakie przyznajemy na naszej liście „Parkowi Jurajskiemu”. Przyznalibyśmy je nawet, gdyby nie groziło nam, że zostaniemy poszczuci tyranozaurem...
6 – "Jazon i Argonauci": Walka ze szkieletami
Czy podobnie jak my, Wy również od pewnego czasu boicie się zająć pracą w ogródku? Cóż, może wystarczy pamiętać, by nie wysiewać zębów Hydry… Walka ze szkieletami w obrazie „Jazon i Argonauci” należy do powszechnie cenionych i dyskutowanych scen z efektami specjalnymi, mimo iż pochodzi z 1963 r. W tamtych czasach zdjęcia poklatkowe był rzadko wykorzystywane z jednego, ważnego powodu: ukończenie filmów, w których miały się pojawić, przeciągało się w nieskończoność. Walka ze szkieletami na ekranie trwa cztery minuty, ale praca nad nią pochłaniała Raya Harryhausena, odpowiedzialnego za ten film geniusza efektów specjalnych, przez ponad cztery i pół miesiąca! Oczywiście scena jest niezwykle sugestywna nie tylko dlatego, że wykorzystano w niej technikę poklatkową. Do animacji włączono ujęcia z żywymi aktorami (którzy na planie po prostu walczyli z cieniami) i udało się stworzyć zaskakująco przekonującą całość. Biorąc pod uwagę, ile czasu zajęło stworzenie tych efektów, może twórcy powinni byli jednak zasiać zęby Hydry... Tymczasem oni zrealizowali swój pomysł, dzięki czemu powstała jedna z najbardziej niezwykłych scen w historii kina. Może więc lepiej nie wywołujmy … szkieletów z lasu.
7 - "Terminator 2": Animacja T-1000
T-1000 to naprawdę przystojny mięśniak. Właściwie to chcieliśmy powiedzieć: blaszak. „Terminator 2: Dzień sądu” to coś znacznie więcej, niż tylko film o obecnym gubernatorze Kalifornii. Jest to bowiem pierwszy odnotowany w historii film, w którym udało się pokazać realistyczne ludzkie ruchy za pomocą grafiki komputerowej. Aby to osiągnąć, fachowcy z firmy Industrial Light and Magic zeskanowali do swych komputerów ciało aktora, Roberta Patricka. Następnie posłużyło ono do opracowania metalowego szkieletu, dzięki któremu powstała animacja przemiany człowieka w robota z ciekłego metalu, jedna z najbardziej ukochanych przez fanów kina. Później użyto jeszcze techniki zwanej morfingiem, aby animacja komputerowa mogła płynnie zmienić się na planie w żywego Roberta Patricka. Najtrudniejszą częścią całej operacji było prawdopodobnie sprawienie, by na metalicznej materii, z której T-1000 był wykonany, odbijało się otoczenie. Dla autorów scenariusza musiał to być po prostu koszmar. Mimo wszystko, naszym zdaniem T-1000 nie jest idealnym partnerem na randkę...
8 - "2001: Odyseja kosmiczna" – Sekwencja Star Gate
Ciężko wybrać jeden, najlepszy efekt specjalny z tego filmu, ale skoro zrobiliśmy coś takiego w przypadku „Gwiezdnych wojen”, to możemy uczynić to samo z każdym innym filmem SF. Tutaj już sam kosmiczny korytarz wystarczy, byśmy wręcz wyskakiwali ze skóry. Nawet dziś efekty specjalne w obrazie „2001: Odyseja kosmiczna” są uznawane za najwspanialsze i najbardziej magiczne w dziejach kina. Zaś do nakręcenia omawianej tu sceny reżyser Stanley Kubrick i czarodziej efektów specjalnych, Douglas Trumbull, wykorzystali kamerę do zdjęć szczelinowych. Sprawia ona, że można niejako stopić ze sobą w ruchu dwa osobne plany filmu, a przy okazji nasycić obraz gamą dodatkowych kolorów. Efekt końcowy: uczta dla oczu. Siadajcie więc wygodnie i przygotujcie chipsy, bo długo nie oderwiecie się od ekranu!
9 – "Dzień niepodległości": Płonący Biały Dom
Z pewnością wiecie, że do tego rodzaju ujęć wykorzystuje się pomniejszone i bardzo dokładne modele obiektów, które ma zobaczyć widz. W tym przypadku replika Białego Domu miała wielkość jednej dwunastej oryginału, a do dokładnego sfilmowania sceny jej zniszczenia użyto dziewięciu kamer. Aż do dzisiaj scena nie straciła realizmu, a wielu ludzi dało się nabrać, że to dzieje się naprawdę! Oczywiście wykorzystano to w pełni podczas kampanii reklamowej. W tej produkcji pojawiło się najwięcej pomniejszonych modeli w historii kina!
10 – "Łowca androidów: Los Angeles z 2019 roku"
Co by się stało, gdyby pewnego dnia filmowcy spełnili marzenia dzieciaków, ogarniętych obsesją wysadzania wszystkiego? Chyba nie stanie się nic złego, jeśli te obsesje urzeczywistnią się tylko na ekranie? W świecie filmów fantastyczno-naukowych powstało wystarczająco wiele wspaniałych efektów specjalnych, abyśmy mogli opowiadać Wam o nich przez całe życie – a przynajmniej do roku 2019, w którym spotykamy zdobywcę 10. miejsca na naszej liście wszechczasów... Obraz Los Angeles w listopadzie roku 2019 stanowi jedno z najbardziej wstrząsających ujęć w filmach SF. I nie jest to tylko nasza opinia, podziela ją niemal cała społeczność fanów gatunku. Jako przykład możemy podać obraz tzw. spinnerów - latających samochodów, który powstał dzięki zupełnie wyjątkowemu oświetleniu oraz maszynie, która co jakiś czas rozpylała w powietrzu olej. W ten sposób stworzono efekt przywodzący na myśl ten nieszczęsny smog w Los Angeles... Podczas kręcenia filmu zwracano uwagę na wszystkie szczegóły ponurego miasta przyszłości. Krok po kroku budowano obraz tak realistyczny, jak to tylko możliwe. W ten sposób ustawiono bardzo wysoko poprzeczkę dla przyszłych produkcji, w których pojawiają się miasta pełne efektów specjalnych (na przykład „Piąty element”). A jeśli wydaje się wam, że to wszystko nic szczególnego, to pomyślcie, że niesamowita wizja ukazana w „Łowcy androidów” powstała w … 1982 r! Było to siedem lat przed narodzinami Daniela Radcliffe’a, który miał później zagrać Harry'ego Pottera. Ależ ten czas leci...