Najpierw była udana kampania promocyjna, potem niezły początek serialu, a potem… bywało różnie. Fabuła oparta jest na dobrym pomyśle, niewątpliwym (i największym) plusem jest doskonała obsada. O plusach zaangażowania do serialu np. Daniela Olbrychskiego z pewnością nikogo nie trzeba przekonywać. Niestety, są również minusy. Twórcy serialu najwyraźniej postawili sobie za cel dorównanie najlepszym serialom z tajemnicą w tle produkcji amerykańskiej. I trochę zbyt kurczowo trzymali się schematów zza oceanu. Tadeusz Kral w szalonym pościgu za człowiekiem, który porwał jego żonę i córkę do złudzenia przypomina Jacka Bauera w szalonym pościgu za ludźmi, którzy porwali jego żonę i córkę w pierwszym sezonie „24 godzin”. Kiedy główna zagadka „Naznaczonego” traci na tajemniczości, ponieważ poznajemy przeszłość Tadeusza Krala i dowiadujemy się nieco więcej o Nieznajomym, napięcie znów się podnosi, dzięki wątkowi liczb, które mają ogromne znaczenie w rozwiązaniu całej zagadki. Liczby w niewyjaśniony sposób wciąż powracają do fabuły w różnych kontekstach. Jest tajemniczo, mrocznie i interesująco. Zupełnie jak w „Zagubionych”, kiedy jeden z bohaterów odkrył na wyspie liczby, które miały niewyjaśniony związek z wyspą i katastrofą samolotu głównych bohaterów. A liczby wciąż w niewyjaśniony sposób powracały do fabuły w różnych kontekstach… Skoro twórcy serialu wzorują się na amerykańskich produkcjach, to szkoda, że nie wykorzystali zasady, która jest podstawą najlepszych seriali: wiary w inteligencję widza. W „Naznaczonym” wszystko pokazane jest tak jasno, by żaden z widzów nie miał wątpliwości, o co chodzi. Jest tajemniczy stary człowiek (oczywiście ubrany na czarno), który się dematerializuje, mała dziewczynka, która ma złe sny, a trup ściele się gęsto. Jest zatem „zestaw obowiązkowy” filmów grozy, brakuje niestety subtelnych niedopowiedzeń, które naprawdę dręczyłyby widza. Tutaj dostajemy jasny sygnał: „uwaga, teraz będzie strasznie”. „Naznaczony” przypomina nieco „Wyspę Harpera” i to nie z powodu zamierzonej inspiracji tą produkcją. „Wyspa…” była nieźle zapowiadającym się serialem grozy, który z odcinka na odcinek stawał się horrorem coraz gorszej klasy. „Naznaczony” nie jest coraz słabszy. Niektóre odcinki są lepsze, inne słabsze, ale ogląda się podobnie do słabej „Wyspy…”. Pomimo licznych niedociągnięć najbardziej wytrwali widzowie chcą poznać rozwiązanie zagadki, dlatego śledzą kolejne odcinki, jednak bez entuzjazmu. A nawet jeśli zakończenie będzie tak zaskakujące, jak w „Wyspie Harpera”, to po wszystkim nasuwa się pytanie, czy warto było na nie czekać. Z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę, że „Naznaczony” napotkał falę ostrej krytyki dlatego, że od tego serialu po prostu wymagano więcej. Przecież miał być pierwszą polską telewizyjną produkcją grozy na najwyższym światowym poziomie. Okazało się, że zdecydowanie nią nie jest. Pomimo tego trzeba jednak przyznać, że takiej produkcji w Polsce jeszcze nie było. „Naznaczony” ma wiele niedociągnięć, ale jest też groźnie, są sceny trzymające w napięciu, wątki poboczne zmieniające się w każdym odcinku bywają ciekawe. TVN podjął się bardzo trudnego zadania stworzenia wyjątkowego serialu grozy i bardzo zaryzykował. Nie do końca się udało, ale przesadą byłoby również uznanie „Naznaczonego” za całkowitą porażkę. I jeśli stacja postanowi dalej iść drogą tworzenia w polskiej telewizji zupełnie nowej jakości, w przyszłości może nam zaprezentować coś o niebo lepszego, niż „Naznaczony”.

Reklama