Anna Lewicka: Czego Serialowa spodziewa się po Netfliksie?

Marta Wawrzyn: Netflix zaleje nas taką ilością seriali, że jedyne, co nas uratuje, to 48-godzinna doba – tego się spodziewamy! A tak serio, po Netfliksie spodziewamy się absolutnie wszystkiego. To jest teraz prawdziwy gigant, który tworzy dosłownie wszystko - z jednej strony dużo świetnych seriali, jak "Stranger Things", "Black Mirror" albo teraz "The Crown", a z drugiej także seriale fatalne, typu "Fuller House". Czego na pewno się nie spodziewam? Tego, że szybko będziemy mieli kultowe tytuły: "Przyjaciół", "Z Archiwum X", "Strefę mroku". Na to nie ma szans, ponieważ licencje są coraz trudniejsze do zdobycia. Nasz Netflix nie będzie taki jak amerykański, będzie zawierał przede wszystkim oryginalne produkcje tej platformy i seriale, na które licencje będą skupowane w skali globalnej.

Reklama

Czy Netflix wejdzie w produkcję w Polsce? Stacja HBO dość długo czekała, nim zaczęła produkować polskie seriale.

Rzeczywiście HBO zajęło to trochę czasu. Ale Netflix działa inaczej. Reed Hastings, szef Netflixa, powiedział nam, że z jego doświadczenia wynika, że zazwyczaj zrobienie serialu lokalnego zajmuje około trzech lat od momentu wejścia do danego kraju. On się spodziewa, że w Polsce będzie podobnie, a ja nie mam powodu, aby mu nie wierzyć. W końcu teraz powstaje mnóstwo lokalnych seriali Netfliksa – francuski, hiszpański, brazylijski, niemiecki.

Reklama

Muszą rozpoznać rynek, zobaczyć, co tu się ogląda?

Przede wszystkim muszą znaleźć tytuł, który ich zainteresuje. Oni nie szukają czegoś, co będą oglądali tylko Polacy. Chcą czegoś, co stworzą Polacy, a co będzie na tyle uniwersalne, że będzie oglądał to cały świat. Historia ma być zrozumiała dla Norwega, Japończyka itp. W tej chwili przemawiam praktycznie słowami Reeda Hastingsa, nie wiem, czy rzeczywiście coś takiego Netflix w Polsce stworzy. Ale powiem jedno: wydaje mi się, że "Artyści" mogliby być takim serialem, który pięknie by się sprzedał na światowym Netfliksie. To po prostu rewelacyjny serial, osadzony w polskiej rzeczywistości, w miarę ambitny, ale z pewnością zrozumiały dla każdego.

Czy ambitne seriale oferowane przez Netfliksa, HBO, Canal+ są w stanie konkurować z serialem typu „Wspaniałe stulecie”, „Modą na sukces”, polskimi telenowelami?

W Polsce rzeczywiście ogląda się głównie polskie seriale i z jakiegoś powodu popularne jest też „Wspaniałe stulecie”, które nie ma nic wspólnego z naszą rzeczywistością. Nie rozumiem tego ani trochę. Wyniki oglądalności polskich seriali są dla mnie absurdalne, to są miliony ludzi! Tymczasem „Belfra” w Canal+ ogląda ok. 350 tys. osób i stacja jest z tego zadowolona. „Wataha” miała milion widzów, kiedy podliczono oglądalność pierwszego odcinka puszczonego w czasie odkodowanym. Jak na telewizję premium to są świetne wyniki, ale też pokazują one, jak trudno jest ambitniejszym serialom w Polsce. Problem nie dotyczy tylko kablówki, która z definicji jest bardziej niszowa. Także przykład „Artystów” w TVP – pomijając już fakt, że serialu nie promowano, bo prezes TVP "nie był fanem tematu" – pokazuje, że polska publiczność masowa nie jest jeszcze gotowa na ambitniejsze seriale.

W Polsce istnieją dwa typy publiczności serialowej – i ta licząca miliony wybiera "M jak miłość", "Ojca Mateusza" albo "Wspaniałe stulecie". "Gra o tron", która dla mnie jest czymś ogromnym, wypada na naszym rynku przy telenowelach produkcji polskiej jak liliput. Netflix? Większość Polaków w ogóle nie wie, co to!

Reklama

Topowych seriali, które na świecie odnoszą sukcesy, u nas w telewizji nikt nie ogląda. Mówi się o nich i pisze w internecie.

Może nie nikt, ale rzeczywiście trochę tak jest. "Breaking Bad" przepadło na Polsacie, a w internecie wydaje się, że o tym serialu mówili wszyscy. "Gra o tron" w HBO też nie ma oglądalności "Watahy" – a tym bardziej "M jak miłość" – ale kiedy w dniu bitwy bękartów HBO GO miało problemy techniczne, myślałam, że wybuchnie rewolucja. Ale taka malutka, bo na masową skalę ogląda się w Polsce rzeczywiście chyba tylko telenowele produkcji polskiej. To, co my robimy na Serialowej, jest bardzo niszowe. I pomyśleć, że kiedyś cała Polska zasiadała przed telewizorami, żeby obejrzeć "Miasteczko Twin Peaks"...

Ilu użytkowników ma Serialowa.pl?

Czyta nas ok. 100 tys. osób miesięcznie. To nie jest duża oglądalność, ale to też efekt tego, że wybraliśmy sobie niszę. Najbardziej znanym serialem, o którym piszemy, jest „Gra o tron”. Recenzje najpopularniejszych odcinków czytają czasem dziesiątki tysięcy osób – ale niestety nie miliony. Raz napisaliśmy tekst o Ryśku z "Klanu", taki ironiczny. Nie czytał się w ogóle.

Czy wypuszczanie całych sezonów seriali to dobry pomysł?

Straszny! Absolutnie okropny.

Dlaczego?

Oglądanie seriali w systemie "binge-watching"* zabija dyskusję o serialach. Nie ma czasu skupiać się na drobiazgach, doceniać rzeczy małych acz cudownych w każdym odcinku, bo od razu przechodzi się do następnego. Nie ma kiedy o tym pogadać. W efekcie zostaje w głowie tylko jakiś mętny obraz całego sezonu, obejrzanego w jeden albo dwa weekendy. Podczas gdy dobry sezon dobrego serialu powinien być doświadczeniem, które zajmuje przynajmniej dwa miesiące!

Teraz byłam w lekkim szoku, bo nasi czytelnicy obejrzeli cały nowy sezon "Black Mirror" w jeden weekend i domagali się recenzji każdego odcinka natychmiast. A my chcieliśmy na spokojnie, dzień po dniu. Obejrzeliśmy co prawda cały sezon przed premierą, ale doszliśmy do wniosku, że nie będziemy wypuszczać recenzji wszystkich naraz, bo to jakieś szaleństwo, nikt tego tak szybko nie obejrzy. Ten sezon to 6 odcinków, każdy jak film. I do tego każdy mroczny, ciężki, trudny do przegryzienia. Nie mogę pojąć, czemu ktoś chciałby to obejrzeć w jeden weekend! Nawet ja oglądałam po jednym odcinku dziennie, choć musiałam się spieszyć, bo trzeba było recenzować. Szkoda, że Netflix wypuścił ten serial w swoim zwykłym systemie, bo naprawdę dobrze by było móc się zatrzymać nad każdą z tych historii, pogadać o niej. Kiedy recenzujemy kolejne odcinki „Gry o tron”, potem przez tydzień toczy się dyskusja. Tydzień to wystarczająco dużo czasu na przetrawienie jednego odcinka dobrego serialu i przejście do kolejnego. Szkoda, że to się kończy i zaczynamy pochłaniać seriale jak fast food.

"Binge-watching" zabija też momenty zawieszenia w serialu, suspens?

Momenty zawieszenia akurat średnio mnie obchodzą, bo są czymś przestarzałym, sztuczką stosowaną przez telewizje, by za tydzień widz wrócił do serialu. Niezbyt mnie interesują takie zabawy i z pewnością nie jest mi ich szkoda. Przeszkadza mi, że oglądanie seriali maratonami zabija dyskusję. Czasem naprawdę nie wiemy, jak pisać recenzje seriali Netfliksa, bo każdy ogląda je inaczej, wiele osób szybciej niż my. Nie ma rozmów na Twitterze o kolejnych odcinkach, bo od razu ktoś krzyczy, żeby nie spoilerować, bo on jest dopiero na poprzednich odcinkach.

Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby "Mad Men" było serialem Netfliksa, wypuszczanym całymi sezonami. Tyle świetnych rzeczy by nam umknęło! Oczywiście wiele seriali netfliksowych jest przystosowanych do tego, by je „wciągać”. Tak jest z „House of Cards”, „Orange Is the New Black” czy produkcjami Marvela. Gdybyśmy je analizowali z tygodnia na tydzień, bardzo szybko by się okazało, że są tam mielizny. Wyraźniej zobaczylibyśmy słabości tych seriali. A tak to gdzieś ginie i zostaje całość, która jest w sumie całkiem dobra. Netflix zmienia naszą percepcję i nasze przyzwyczajenia w szalonym tempie, nawet tego nie zauważamy.

A seriali nie zabija „moda na temat”?

Tak jest nie tylko z serialami. Filmy, książki - wszystko działa na tej zasadzie. To jest jeden wielki przemysł. Kiedy coś się staje popularne, wszyscy chcą to mieć. HBO trafiło w dziesiątkę z "Grą o tron", więc Netflix też chciał mieć swoją „Grę o tron”. Tylko chyba im nie wyszło. Bardzo kosztowne „Marco Polo” to słabiutki serial, który z klasycznej telewizji zniknąłby po jednym sezonie, bo nie opłacałoby się go produkować dla garstki widzów. Netflix zamówił już dwa sezony, ale czy sezon trzeci też będzie? Wątpię. A dwie najgorsze dla mnie mody to zombie i wampiry. Na szczęście to mija, wampiry już nas powoli opuszczają. Szału na punkcie zombie kompletnie nie rozumiem, „The Walking Dead” porzuciłam po kilku odcinkach, bo to zawsze był schematyczny serial, w którym główną atrakcją były wymyślne śmierci bohaterów. Nie bawi mnie to i nie rozumiem, czemu miliony ludzi oglądają to z własnej woli, dla relaksu. Ja nawet w ramach pracy nie jestem w stanie.

Teraz zaczęła się moda na antologie, czyli seriale, które opowiadają inną historię w każdym sezonie albo inną historię w każdym odcinku. I to jest akurat fantastyczna moda. Przykłady? "Black Mirror", "Fargo", "American Crime Story", wcześniej "Detektyw", który niestety w drugim sezonie podupadł, ale może jeszcze się podniesie. Powstaje w ten sposób coraz więcej świetnych tytułów, napisanych niczym małe powieści.

Czy istnieje niebezpieczeństwo, że dobre seriale przeniosą się tylko do internetu?

Nie sądzę. Na pewno nie w najbliższym czasie. To nie jest tak, że w Polsce nikt nie ogląda telewizji, przeciwnie. HBO, Canal+ czy Ale kino+ jakoś sobie radzą na naszym rynku. My dużo piszemy o zupełnie niszowych serialach – skandynawskich, brytyjskich. Często są one emitowane w Ale kino+ i w momencie emisji widzimy u siebie na stronie wzrost oglądalności. Rośnie ona też w poniedziałki wieczorem, kiedy w HBO leci "Gra o tron" albo teraz "Westworld". To są widoczne wzrosty, na tyle znaczące, że zaczęliśmy dostosowywać się do tego z recenzjami. Na pewno internet ma ogromne znaczenie, ale czy widownia najlepszych seriali przeniosła się tylko do internetu? Jeśli już, to tylko ta najmłodsza.

Czy seriale typu „Kości”, „Chirurdzy”, cała seria z cyklu „CSI” nie popadają w telenowelizm?

Oj, tak. Wszystkie mają już chyba co najmniej po sto odcinków! To, co robi Shonda Rhimes, bardzo mnie fascynuje. To są telenowele, tylko emitowane w prime time. Czy znasz jakikolwiek tytuł, który byłby w tym stylu co „Chirurdzy” i byłby tak wciągający? Nie ma teraz takich tytułów. Takie kultowe tasiemce już chyba odchodzą do lamusa, razem z innymi zwyczajami amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej. A przecież to miało swój cel - lecieć w amerykańskich domach w tle. Wracasz do domu, robisz sobie obiad, prasujesz, zmywasz, a serial leci w tle (choć ja, kiedy prasuję, puszczam sobie w tle norweskie Slow TV i patrzę, jak pociąg jedzie przez góry, doliny i tunele). Wydaje mi się, że to są potrzebne seriale, do tego bardzo dobrze zrobione. Nie bez powodu "Chirurdzy" wciąż budzą niesamowite emocje wśród naszych czytelników. Ale trudno jest mi wskazać nowe seriale, które miałyby potencjał, aby ich zastąpić. To typ telewizyjnej rozrywki, który nawet nie tyle wymiera, ile po prostu podupadł. Powstają ciągle nowe procedurale czy też nowe dramaty medyczne, ale nie jestem w stanie wskazać żadnego, który miałby potencjał, by zastąpić te kultowe.

A czy będzie więcej nietypowych seriali komediowych, jak „Jane the Virgin” albo „Unbreakable Kimmy Schmidt”?

To ciekawe, że połączyłaś te dwa tytuły, bo choć wiele je dzieli, łączy je rewelacyjny metahumor. Choć oba seriale niewątpliwie mają fabułę, na pierwszym planie są żarty. Świetne, pomysłowe, takie, które rzeczywiście widza bawią. Tina Fey w "Unbreakable Kimmy Schmidt" sypie czasem kilkunastoma żartami na minutę, a przecież to serial o kobiecie, która 15 lat spędziła w bunkrze, więziona przez szalonego pastora! Powinien być depresyjny, a nie jest. Choć w drugim sezonie ta depresyjna nutka stała się już wyraźniejsza.

Faktycznie teraz zapanował szał na inteligentne komedie – dziwne, odjechane, smutne. Po części zapoczątkował to Louis C.K. i jego "Louie", a potem weszli w to inni komicy. Teraz na Amazonie jest genialny "Transparent" - o rodzinie, która dowiaduje się, że ojciec od lat przebiera się po kryjomu za kobietę. Albo "One Mississippi", którego główna bohaterka zmaga się z jednej strony z rakiem piersi, a z drugiej ze śmiercią matki. I tak, to jest komedia, a dokładniej traumedy. Tak mówi o tym przynajmniej sama twórczyni. Uwielbiam takie produkcje i mam nadzieję, że będzie ich więcej. Nie są one drogie, bo najważniejsi są w nich scenarzyści, którzy potrafią pisać.

Czy spin-off „The Good Wife” dorówna oryginałowi?

Uwielbiam Christine Baranski i naprawdę chciałabym, żeby to się udało. Zwłaszcza że "The Good Wife" to jedna z ostatnich prób tworzenia telewizji jakościowej w ramach telewizji ogólnodostępnej. Ale już spin-off brzmi trochę jak odcinanie kuponów od czegoś, co się sprawdziło. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy będzie równie dobry co oryginał, ale na pewno obsadę ma super. I co ciekawe, to jest akurat serial, który będzie dostępny tylko w internecie na platformie VOD stacji CBS, a w Polsce prawdopodobnie na Netfliksie. Nie jest to potwierdzona informacja, ale nasi czytelnicy gdzieś za granicą widzieli w tym serwisie "The Good Wife" z polskimi napisami, a od polskich napisów zwykle już niedaleko do polskiej premiery. Serialowa bardzo lubi prawniczy cynizm w tym właśnie wydaniu, więc trzymamy kciuki i za ten spin-off, i za to, żeby był dostępny szybko w Polsce.

Dziękuję za rozmowę.

*"Binge-watching" to zjawisko kompulsywnego oglądania seriali, charakteryzujące się oglądaniem po kilka odcinków serialu z rzędu z wykorzystaniem nośników pamięci lub online. Nie istnieje definicja określająca binge-watching przez minimalną liczbę obejrzanych odcinków, jednak w badaniu przeprowadzonym przez serwis Netflix 73% ankietowanych wskazało binge-watching jako oglądanie od dwóch do sześciu odcinków z rzędu.