Dziennik.pl: Czy w kraju, w którym od lat największą popularnością cieszy się „M jak miłość”, serial taki jak „Wataha” ma szansę odnieść sukces?

Reklama

Kasia Adamik: Ja mam nadzieję, że tak. W Polsce jest inteligentna windowania, która łaknie rozrywki na poziomie. Najlepszym tego dowodem jest chociażby to, jak dużą oglądalność w Polsce miał serial „House of Cards”. Niestety rzadko nasze telewizje potrafią jej tego dostarczyć. Dlaczego w polskich stacjach telenowele są puszczane w prime timie, podczas gdy na całym świecie, ich emisja to środek dnia? Telenowele maja swoje miejsce w ramówce i mogą mieć ważny wpływ na zmiany światopoglądowe, ale wieczorem kiedy można się skupić na treści, rozrywka powinna być na bardziej wymagającym poziomie. Widzom trzeba dać możliwość zapoznania się z lepszymi propozycjami. Mam jednak nadzieję, że „Wataha” znajdzie swojego odbiorcę, a HBO da szansę temu serialowi, nawet jeśli z początku jego oglądalność nie będzie zbyt wysoka. Wiele serialowych hitów potrzebowało trochę czasu żeby się rozkręcić i zdobyć wielomilionową publiczność.

Dlaczego pani zdaniem wciąż tak mało dobrych seriali u nas powstaje?

W Polsce są bardzo dobre ekipy filmowe, świetni aktorzy, reżyserzy, operatorzy więc można byłoby kręcić ambitniejsze rzeczy. Moim zdaniem trzeba to robić, żeby przyzwyczajać widzów do dobrego. Tymczasem na przykład w TVP dobry serial, jakim była „Głęboka woda” pokazany został późnym wieczorem, absolutnie nie w prime timie. Nie mówiąc już o nie najlepszej promocji. A przecież na Telewizji publicznej ciąży jeszcze dodatkowo odpowiedzialność misji. Zabijając poziom wyrządzamy krzywdę i sobie i widowni. To w rękach stacji leży odpowiedzialność za kształtowanie widza. A poprzeczkę trzeba nieustannie podnosić, nie obniżać.

Reklama

„Wataha” była w całości kręcona w Bieszczadach. Jakie trudności napotkała Pani jako reżyserka na planie, który mieścił się w najbardziej dzikich górach w Polsce?

Pierwszego dnia, kiedy pojawiłam się w Bieszczadach, zobaczyłam naszą ekipę wracającą po kilku godzinach zdjęć w terenie. Moim oczom ukazał się dramatyczny wręcz widok potwornie ubłoconych i umęczonych kolegów, którzy wyglądali jakby z pola bitwy uciekli. Pomyślałam wtedy „o matko”. Ale generalnie nie było tak źle. Kręcąc "Janosika", spędziłyśmy z Agnieszką wiele czasu w Tatrach, w dodatku zimą, tak więc byłam zahartowana i przygotowana na tę przygodę. Zdarzało się jednak, że góry, a przede wszystkim zmienna pogoda, płatały nam figle. Na przykład, gdy wiatr poprzewracał nam wszystkie lampy, albo sceneria, która jednego dnia wydawała się idealna, po deszczu stawała się błotnym koszmarem, w którym nie było jak postawić kamery.

Czy pracując nad tym serialem, zdarzało się Pani myśleć, „jak tę scenę zrobiłaby mama”?

Reklama

Nie zdarzają mi się takie sytuacje. Po kilku serialach i filmach, myślę że mam już wyrobiony własny styl reżyserski i pracuję samodzielnie.

Na konferencji przyznała Pani, że przed pracą na planie „Watahy”, nie wiedziała nawet gdzie leżą Bieszczady. Jak to możliwe?

To fakt, nie wiedziałam gdzie leżą, bo ja w ogóle bardzo słabo znam geografię Polski. Poznałam trochę Tatry w trakcie pracy nad „Janosikiem” i Wrocław, kiedy kręciliśmy „Głęboką wodę”, ale generalnie mam problem, żeby ze Śródmieścia Warszawy dojechać na Pragę. (śmiech).

To może czas na stałe zamieszkać w Polsce?

Pomieszkuję tu coraz częściej. Pół roku spędzam w Polsce, a pół w Bretanii. Kupiłyśmy tu z partnerką mieszkanie.

Pani mama jest Polką, tata Słowakiem. Dużą część życia spędziła Pani we Francji. Kiedy ktoś pyta o narodowość, co Pani odpowiada?

Czuję się Polką, jak najbardziej. To najwyraźniej widać zwłaszcza podczas różnego rodzaju zawodów sportowych. Przede wszystkim kibicuję Polsce, później Słowacji i Francji, a na końcu Stanom Zjednoczonym, gdzie żyłam ponad 12 lat. Kibicowanie Polakom nie przynosi zbyt wiele radości, na szczęście ostatnio mamy siatkówkę.

Czy są jakieś aspekty polskiej mentalności, które Pani przeszkadzają?

Oczywiście, jest ich bardzo wiele. Przede wszystkim przeszkadza mi polska zaściankowość i brak tolerancji dla mniejszości oraz wszystkiego, co inne, nowe, nieznane. Bardzo mnie to zaskakuje i szokuje w kraju katolickim. Bo przecież w kraju katolickim, tolerancja powinna być najważniejsza, powinna być herbem, tymczasem wciąż jest to ogromny problem. Przeszkadza mi też mowa nienawiści w debacie publicznej, agresywny język, jakim posługują się chociażby politycy czy ludzie mediów. Na przykład ta ostatnia wypowiedź Ziemkiewicza o wykorzystywaniu nietrzeźwych kobiet, czyli de facto o gwałcie. Masakra, na zachodzie spotkałoby się to z ostrą reakcją.

Czytaj także: Córka Agnieszki Holland wyznaje: Kocham kobietę

U nas też coraz częściej ludzie zaczynają reagować sprzeciwem wobec takich wypowiedzi. Na przykład ostatnia akcja z bojkotowaniem piwa Ciechan. Przyłączyła się Pani do niej?

Oczywiście, nawet kliknęłam na Facebooku jakąś stronę zachęcającą do bojkotu Ciechana. Uważam, że takie wypowiedzi powinny być nagłaśniane i piętnowane. Na zachodzie reaguje się na nie bardzo szybko i ostro, ale w Polsce też jest coraz lepiej. Jeszcze kilka lat temu, przeszłoby to zapewne bez echa, a dziś mamy jednak jakąś reakcję. Mam nadzieję, że będzie z tym coraz lepiej.

Czy jako reżyserka w Polsce spotyka się Pani z jakimiś problemami?

Raczej nie. W Polsce wciąż panuje model reżyserski, a nie jak w Stanach producencki. To daje reżyserowi większą swobodę i wolność artystyczną. Z przejawem swego rodzaju seksizmu tez osobiście się nie zetknęłam. Chyba ze liczyć świat reklamy gdzie nigdy nie dano mi nakręcić reklamy piwa, no bo to taki męski temat. Zupełnie tego nie rozumiem, bo sama lubię piwo i dużo go piję, więc czemu nie miałaby nakręcić takiej reklamy. (śmiech)

Katarzyna Adamik - reżyserka i storybordzistka. Na swoim koncie ma takie filmy, jak "Boisko bezdomnych", "Janosik. Prawdziwa historia" oraz seriale "Głęboka woda", "Układ warszawski", "Pitbull", "Ekipa". Stanęła za kamerą dwóch odcinków nowego serialu HBO "Wataha". Jest córką reżyserów, Agnieszki Holland i Laco Adamika.