Na potwierdzenie tego, jak bliskie relacje miał w przeszłości z Pauliną Młynarską, Marcin Meller pokazał zdjęcia z czasów, gdy oboje byli jeszcze nastolatkami. Fotografie dziennikarz znalazł we własnych archiwach:

No znalazłem cuda w kartonach😂 Ja i moja kiedyś najbliższa żeńska przyjaciółka @mlynarskapaulina , którą cały czas uwielbiam i szanuję. I jak raz na ruski rok się spotkamy to do rana. Ale teraz rzadko się widzimy, a kiedyś kumplowi po wódce nie opowiedziałbym tego co Paulinie. To kolorowe to Paryż 1989, czarnobiałe - Zakopane 1986. A w tym Zakopanem to chyba chodziło o to, że chciałem wyglądać jak David Bowie i potrzebowałem makijażu.

Reklama

Paulina Młynarska odpowiedziała dawnemu przyjacielowi na Instagramie:

Nie wierzę!!! Ja chcę to!!! Marcin, ja za Wami tęsknię!

Reklama

Meller zaprosił wówczas Młynarską, by odwiedziła jego rodzinę i zobaczyła, jak duże są już jego dzieci:

No się poważnie wzruszyłem jak je znalazłem😎 Wyślę Ci na priva. Odezwij się jak będziesz w Polsce! Zobaczysz jak nam Basia i Gucio urośli☺️

Chwilę później na swoim profilu Paulina Młynarska zamieściła czarno białe zdjęcie z Zakopanego, na którym maluje swojemu przyjacielowi usta. Dziennikarka zdradziła nieco więcej na temat swojej relacji z Marcinem:

Historia pewnego zdjęcia. Wykopał je @marcin_meller_arbuz . Przyjaciel na smierć i życie tamtej ery. Dożywotnio mający miejsce w moim sercu. Jest rok 1985, Zakopane, wakacje. Marcin chce wyglądać jak David Bowie, więc robię mu make up. Bez przerwy przebieramy się za różne postaci, zamieniamy płciami, niby wygłupiamy - dziś wiem, że w ten sposób uczymy się siebie i testujemy granice naszych psychicznych terytoriów. Ciągle gadamy o miłości i seksie- wiadomka, jesteśmy nastolatkami. Do upojenia słuchamy Doorsów, Bowie, Dylana, Kaczmarskiego i Brela. Czytamy Marqueza, Goldinga, Orwella. Rzucamy się łapczywie na Witkacego. Żywimy się bułkami z serem, Ptysiem i Carmenami. Radosne szczeniaki. Plecaki mamy pełne nielegalnej bibuły, w kieszeniach kredę, bo lubimy pisać na murach, że Solidarność zwycięży. Chodzimy na msze za ojczyznę, ponieważ czujemy, że trzeba tam być i głęboko przeżywamy to uczestnictwo. I to wszystko jest jakoś spójne, mieścimy to w sobie bez problemu. Nikt nam nie truje o gender i wydumanych grzechach. Nawet jako niewierzący mamy w tym kościele oparcie. Mamy wielką energię, wielkie nadzieję. Nie mamy pojęcia, że ze strony tych, którym ufamy to uwodzicielska gra. Że kiedy tylko dorwą się do władzy, zechcą wziąć za mordę tę całą organiczną energię młodości, w której buzuje radość życia, seksualność, ciekawość. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, jedno się nie zmieniło: nadal wierzę, że Solidarność zwycięży. Ta, za którą byliśmy wtedy gotowi się pokroić. Super, że odgrzebałeś tę fotę!