Janusz Józefowicz te wydarzenia nazywa najgorszym momentem w swojej karierze. Zimne przyjęcie za oceanem mocno podcięło reżyserowi skrzydła i wpędziło go w depresję. Ten dramatyczny czas artysta wspomina w wywiadzie dla Plejady:
Czułem się za to wszystko odpowiedzialny. Wpadłem w depresję, byłem fizycznie wykończony i załamany. Miałem nawet myśli samobójcze. A gdy przylecieliśmy do Polski, ludzie zaczęli nas opluwać w mediach. Przeczytałem na swój temat wiele przykrych słów. To było straszne! Zarzucano nam, że naraziliśmy na szwank polską kulturę. Na Boga! Przecież my tam reprezentowaliśmy siebie, a nie polską kulturę. Żaden minister palcem nie kiwnął i grosza nie dołożył do naszego wyjazdu. Po powrocie wyrzucili nas z Teatru Dramatycznego, telefony z propozycjami przestały dzwonić, nie miałem pracy. Zrobiło się nieciekawie. Bardzo to przeżyłem.
Z perspektywy czasu Janusz Józefowicz uważa, że porażka "Metra" na Broadwayu była z góry ukartowana przez producentów tamtejszych musicali:
Robienie musicali to była wtedy dość ryzykowna zabawa z finansowego punktu widzenia. Broadway funkcjonował więc tak, że spektakle miały po kilku inwestorów. Każdy z nich wykładał na stół kilkaset tysięcy dolarów, robiło się sztukę i gdy odnosiła sukces, panowie dzielili się kasą i inwestowali w kolejną. Trochę jak na giełdzie. No i przyjechał pan Kubiak, wyjął z kieszeni kilka milionów dolarów i powiedział, że teraz wszyscy będą pracować na jego zasadach. Inni inwestorzy mu tego nie darowali. Podczas tej rozmowy z dyrektorem Teatru Minskoff mój przyjaciel dowiedział się, że recenzja, w której nas tak zmiażdżono i która zadecydowała o naszej porażce, została opłacona i napisana na zamówienie jeszcze przed premierą "Metra".
I choć jak zapewnia reżyser, Amerykanom bardzo spodobała się jego choreografia do "Metra", nie widział dla siebie miejsca na Broadwayu:
Zaproponowano mi pracę w Metropolitan Opera. Ale nawet nie poszedłem na spotkanie, na którym mieliśmy omówić szczegóły współpracy.