- Na ulicy czy w autobusie padały w moim kierunku takie epitety, których nawet nie wypada powtórzyć. Nie wpuszczali mnie też do restauracji, byłam wyrzucana z klubów, bo ktoś stwierdził, że jestem prostytutką - wyznała Monika Miller zapytana przez dziennikarza „Super Expressu” o problemy z powodu licznych tatuaży.

Reklama

- Najczęściej jednak zdarzały mi się problemy w szkole. Przez nauczycieli, ale i rodziców moich znajomych. Nie chcieli, żebym przychodziła do nich do domu, oskarżali mnie, że biorę narkotyki, sprzedaję się czy jestem w gangu. Takie było moje życie, odkąd mam tatuaże - dodała 22-latka.

Wnuczka polityka SLD oświadczyła także, że wbrew pozorom nie wpisuje się w stereotyp wytatuowanej osoby. - Wszyscy myślą, że jestem twarda albo niemiła i słucham heavy metalu. A prawda jest zupełnie inna. Moim ulubionym kolorem jest różowy. Jestem osobą wesołą, lubię się śmiać, a czasem łatwo doprowadzić mnie do łez. Uwielbiam też sukienki czy buty na obcasach. Nie jestem rockowa i ostra - wyjaśniła.

Zapewniła także nie chce być znana jedynie jako wnuczka byłego premiera: - Chcę sama pracować na swoje nazwisko. Kiedy byłam młodsza, chciałam zostać aktorką, potem piosenkarką. Chodzę na castingi, nie interesuje mnie bycie etatową celebrytką, która jest sławna, bo jest sławna.

Na koniec popuściła wodze fantazji i wczuła się w polityczkę. Co by zmieniła w Polsce? - Przede wszystkim podejście do spraw kobiet. Podejście, że aborcja jest zła, odmawianie kobietom prawa do antykoncepcji - to niedopuszczalne. Oprócz tego chciałabym zrównać pozycję kobiet i mężczyzn, by panie na przykład nie zarabiały mniej za tę samą pracę. Nie lubię też staroświeckiego podziału ról - że kobieta siedzi w domu i zajmuje się dziećmi, a mężczyzna to głowa rodziny i pracuje. Istotna dla mnie jest również kwestia równości i tolerancji osób ze środowiska LGBT. Co tu dużo ukrywać - moje poglądy są lewicowe!