Andrzej Krzywy, od 30 lat wokalista zespołu De Mono, przyznaje w rozmowie z portalem "Plejada", że nie spodziewał się, że z Markiem Kościkiewiczem spotka się po latach w sądzie.
Marek na te trzydzieści lat, zaledwie dziewięć spędził z nami. Oczywiście później nam pomagał i pisał dla nas piosenki. Odchodząc, powiedział, że trzyma za nas kciuki, ale on chce już iść swoją drogą. Aż tu nagle po dziesięciu latach dowiadujemy się, że Marek założył zespół, który nazywa się tak samo jak nasz. Co więcej, wysłał nam pismo, z którego wynikało, że zabrania nam występować pod szyldem De Mono. Sądowa batalia trwała dość długo, ale ostatecznie przyznano nam rację. Sąd uznał, że kontynuujemy karierę zespołu i mamy prawo do jego nazwy. Teraz walka toczy się o to, czy Marek ma prawo do nazywania swojego zespołu De Mono. Smutne to - opowiada Krzywy.
Chcieliśmy nawet pójść na ugodę przed pierwszą rozprawą w sądzie. Spotkaliśmy się z Markiem i jego prawnikiem, ale szybko okazało się, że chodzi mu tylko i wyłącznie o pieniądze - dodaje wokalista.
Krzywy tłumaczy, że przez długi czas nie komentował tej sprawy, bo jak stwierdził, "smród wokół zespołu jest nam niepotrzebny". - Nie chciałem krzyczeć wszem i wobec, jakim to Marek jest złym człowiekiem. Niestety, w pewnym momencie zauważyłem, że jeśli nie będziemy się bronić, to przegramy. To Marek, a nie my, oszukuje ludzi - mówi teraz.
Krzywy ze smutkiem przyznaje, że z byłym przyjacielem spotyka się już tylko w w sądzie, "stojąc po dwóch stronach i patrząc na siebie wilkiem".
Marek zrobił nam bardzo dużo krzywdy. Do tej pory nie usłyszałem od niego ani jednego słowa skruchy. Nie przyznaje się do tego, że chodzi mu o pieniądze, a nie o zespół. Przecież już wielokrotnie mówił, że nie widzi dla siebie miejsca w De Mono i ten etap ma za sobą. Mam nadzieję, że sprawa w sądzie w końcu się skończy. Czekam na to z niecierpliwością. A czy dojdziemy do porozumienia? Szczerze mówiąc, na razie tego nie widzę - mówi Andrzej Krzywy.