Kilka dni temu, jeden z tabloidów opublikował treść smsów, jakimi wymieniali się Ryszard Petru i Joanna Schmidt w Sejmie. Zdaniem Karoliny Korwin Piotrowskiej było to bardzo nieetyczne zagranie. W felietonie opublikowanym w 02.pl, sugeruje, że w smsach ważnych polityków PiS mogłoby być więcej ciekawych rzeczy:
Jeśli czytamy teraz SMS-y Petru, to ja proponuję, by dla równowagi, poczytać sobie SMS-y pani Pawłowicz, pana Kaczyńskiego i może suweren trochę by sobie porechotał przy lekturze SMS-ów pana Ziobry, pana Morawieckiego albo dzielnego nadministra Misiewicza, szczególnie te z czasów, kiedy limuzyną podjeżdżał pod klub? Szczerze? Poczytałabym. Pośmiałabym się. Coś mi mówi, że byłoby z czego...
Dziennikarka jest przekonana, że gdyby podobne naruszenie prywatności spotkało któregokolwiek z polityków PiS, sprawa miałaby znacznie poważniejsze konsekwencje:
I ciekawa byłabym reakcji ich partii, która jeśli nie wprowadziłaby z tego powodu stanu wojennego albo co najmniej wyjątkowego, to wzmogłaby inwigilację, bo przecież krzyczeliby wszyscy, że złamano prawo, prawda? Bo ujawnienie prywatnej korespondencji jest złamaniem prawa, bez względu na to, czy ujawniamy korespondencje kogoś z PO, PiS czy Nowoczesnej. Winni zaś ujawnienia SMS-ów władzy dostaliby dożywocie, jeśli ktoś oczywiście nie wpadłby, w imię prawa oczywiście oraz chrześcijańskiej moralności i miłości bliźniego, na publiczną egzekucję. Dla przykładu, jak mówi minister Błaszczak.
Karolina Korwin Piotrowska krytykuje tych, dla których lektura czyichś prywatnych smsów jest dobrą rozrywką:
Tak, to takie strasznie śmieszne, że czytamy dzisiaj wydrukowane SMS-y, prywatną korespondencję dwojga dorosłych ludzi, którzy, z tego, co wiem, załatwiają swoje sprawy rodzinne od dawna i do niedawna jeszcze z dala od fleszy. Mnie to nie śmieszy. Jestem raczej przerażona głośnym i chamskim rechotem wydobywającym się z bogobojnych gardeł.