Anna Sobańda: W programie "Nasz nowy dom" wyremontowaliście domy już ponad 70 rodzinom. Na brak zgłoszeń zapewne nie narzekacie, w jaki sposób wybieracie komu pomóc?

Katarzyna Dowbor: Zgłoszeń mamy bardzo dużo, ale największy problem polega na tym, że w Polsce nie mamy zwyczaju pilnowania własnych spraw. Bardzo wiele osób, które chcą, byśmy im pomogli i nawet kwalifikują się do tej pomocy, nie ma uregulowanej własności. Wydaje im się, że jeśli mieszkają w domu po babci, to on należy do nich. Tymczasem okazuje się, że jest jeszcze dwóch wujków i trzy ciocie, którzy mają jakieś prawa do tej nieruchomości. Tymczasem my nie możemy remontować żadnego domu, do którego mieszkańcy nie mają prawnego tytułu własności. Mamy więc tego typu problemy. Bardzo często bywa też tak, że rodzina się kwalifikuje, ale mówi wyremontujcie mi dom, ale ja się nie będę pokazywać. A my przecież nie pozyskamy sponsorów, jeśli nie pokażemy rodziny, nie opowiemy jej historii. Mam też takie dylematy, że są trzy domy w okolicy, które chcielibyśmy wyremontować, ale możemy zająć się tylko jednym z nich, bo mamy ograniczony czas.

Reklama

Jak odpowiada pani na zarzuty, że tak generalnych remontów domu nie da się zrobić w czasie, w jakim robicie to w programie

Oczywiście, że się da. Proszę pytać ludzi, którym wyremontowaliśmy dom. Da się, tylko trzeba wiedzieć jak.

Reklama

Jak więc to robicie?

Remontujemy domy bardzo nowoczesnymi technologiami. Zdarza się, że jakiś stary majster mówi z powątpiewaniem „jak oni chcę, żeby im ściany wyschły w tak krótkim czasie?”. Tymczasem to już są inne technologie, inne kleje, rewelacyjne karton-gipsy. Teraz kafelki kładzie się 3 sekundy, wszystko schnie 3 godziny. Są więc materiały i techniki, które można zastosować, pod warunkiem, że się o nich wie. A jak się jest majstrem, który uczył się zawodu 30 lat temu i od tego czasu się nie doucza, to faktycznie można wątpić. Takich niedowiarków, którzy twierdzą, że remont w takim czasie nie jest możliwy, bo oni remontowali łazienkę i to trwało miesiąc, pytam też, ile osób ten remont robiło. W odpowiedzi słyszę zazwyczaj, że dwie. A u mnie pracuje 25 osób i każdy rewelacyjnie zna się na swoim fachu. Pięciu idzie na dach, dwóch robi elewację, reszta pracuje w środku. To wszystko jest kwestia dobrej organizacji i odpowiedniej ilości osób.

W programie pomagacie rodzinom żyjącym w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Czy pani zdaniem formy pomocy typu „500+” czy „Mieszkanie+” mają szansę poprawić jakość życia takich osób?

Reklama

Ja myślę, że dużo bardziej pomogłaby edukacja. W swoim programie bardzo często muszę bawić się w psychologa, doradcę, prosić panie z pomocy społecznej, które często zgłaszają nam rodziny, żeby przypilnowały na przykład tego, że dziecko ma 10 lat i zepsute zęby. Bo jeśli tacie nie powie się, żeby poszedł z nim do dentysty, to on sam tego nie zrobi. Te dzieci często są po traumatycznych przeżyciach takich, jak śmierć rodzica, czy wypadek. Z pozoru wydaje się, że sobie radzą, ale patrząc na nie z boku widzę, że mają ogromny problem. Kiedy pytam, czy była pomoc psychologa, słyszę, że raz pojawiła się pani, która z rodziną rozmawiała. Ale przecież raz nie wystarczy, w takich sytuacjach potrzebna jest dłuższa pomoc. Mieliśmy kiedyś w programie niesamowite dziecko, któremu załatwiliśmy pomoc psychologiczną. Pomoc zorganizowaliśmy także jego mamie, którą uczono, jak postępować z dzieckiem nadpobudliwym i agresywnym. Okazało się, że chłopiec się bardzo uspokoił. To są rzeczy, które dla ludzi wykształconych i obytych są oczywiste, ale o których tym rodzinom nikt nie powiedział. Mnie przeraża w naszym kraju to, że pomoc społeczna to jest dawanie talonów na węgiel, pieniędzy, czy zgrzewek pasztetów, ryżu albo dżemów. Tymczasem tych ludzi trzeba edukować i mam nadzieje, że nasz program trochę tę lukę wypełnia.

Czyli program z misją?

Tak i ta misja jest nie tylko w tym, że my tym ludziom remontujemy dom. Bardzo często słyszymy bowiem od naszych bohaterów, że dzięki nam zaczynają nowe życie. Odcinają się od tego, co w ich życiu było złe, smutne i straszne i zaczynają od nowa. Przez tyle lat robię programy, ale dopiero przy tym mam ogromną radość i satysfakcję z tego, co robię.

Pojawiły się niedawno pogłoski, że otrzymała pani ofertę powrotu do TVP. Rozważała ją pani?

Mam sentyment do TVP, bo 9 lat tam przepracowałam. Nigdzie się jednak nie wybieram. Robię fantastyczny, misyjny, ważny dla mnie, jak i dla ludzi program. To jest spełnienie marzeń starego dziennikarza, który się narobił i napatrzył, a teraz w końcu robi coś fajnego.