Grażyna Szapołowska nieznaną anegdotę z przeszłości zdradziła na spotkaniu promującym książkę Łukasza Maciejewskiego "Aktorki. Portrety".
Gwiazda opowiadając o swoich doświadczeniach z mężczyznami, cofnęła się do czasów, gdy była żoną dyplomaty, Pawła Potoroczyna, z którym mieszkała przez pewien czas w Los Angeles. Jak twierdzi, nie był to najszczęśliwszy okres w jej życiu:
Miałam depresję, bo udawałam cały czas żonę dyplomaty i bawiłam się w dyplomację. Miałam depresję z powodu braku pracy, z powodu niemożności tworzenia. Bo aktor umiera, gdy nie może tworzyć – taka jest prawda.
Wkrótce jednak wydarzyło się coś, co utwierdziło ją w przekonaniu, że musi odejść od męża. Wszystko wydarzyło się podczas spotkania kulturalnego w Palm Springs, na którym wśród zaproszonych gości, zjawił się Sylvester Stallone. W pewnym momencie gwiazdor wyszedł na papierosa w towarzystwie swojej ochrony.
Jak zobaczyłam Sylvestra Stallone, to pomyślałam sobie: idę z nim zapalę papierosa. Nie podeszłam do niego, ale stanęłam przy takim wysokim stoliku, o który można oprzeć się łokciem, zapaliłam sobie papierosa i w tym momencie podszedł do mnie mój mąż. Mówi tak: "Słuchaj, przecież tu jest wielki Sylvester Stallone, ja muszę go poznać". Pomyślałam sobie: "No dobrze, to chodź, poznam cię z nim”. Sylvester, jak to Sylvester – miałam na sobie wąską spódniczkę i wysokie szpilki – od czasu do czasu, paląc papierosa, spoglądał na dół i do góry. Podeszłam i powiedziałam tak: „Czy mogę panu przedstawić mojego męża, który jest attaché kulturalnym w Los Angeles? Jest dyplomatą i chciałby pana poznać”. - relacjonuje opowieść gwiazdy plejada.pl.
Wówczas mąż Grażyny Szapołowskiej powiedział coś, po czym aktorka straciła do niego szacunek:
Wtedy jej młodszy o prawie dekadę mąż wyznał aktorowi: „Panie Stallone, ja mam niezwykły szacunek dla pana, ja jestem w panu zakochany, ale nie tylko ja – cała Polska, bo dzięki panu narodziła się u nas Solidarność”. I ja w tym momencie wiedziałam, że się rozwiodę – stwierdziła.