Anna Sobańda: Przed nami kolejny sezon „Kobiety na krańcu świata”. Która spośród podróży, jakie zobaczymy w nowych odcinkach, najbardziej utkwiła pani w pamięci?

Martyna Wojciechowska: Nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie, ponieważ każdy z tych tematów jest inny. Bardzo trudno jest mi porównać historię kobiety chorej na achondroplazję, która ma 21 lat i 73 cm wzrostu, do niezwykle dramatycznych historii kobiet poddawanych obrzezaniu i rozrywkowej, ale też rozwijającej historii kina nigeryjskiego, które jest jednym z największych na świecie, a na pewno znacznie wyprzedza Hollywood. Skupiam się na tym, by każdy odcinek „Kobiety na krańcu świata” i każdy film dokumentalny, jaki robię, poszerzał horyzonty, inspirował i pokazywał świat takim, jaki jest. Na szczęście nie muszę niczego wymyślać i kreować, wystarczy, że ustawimy kamerę i zarejestrujemy to, co świat ma nam do przekazania.

Reklama

Często odwiedza pani niebezpieczne zakątki świata, czy zdarzają się jakieś wyjątkowo trudne historie, z jakimi się tam pani styka?

Tak, chociażby historia z poprzedniego sezonu o dzieciach chorych na albinizm i Kabuli, która została napadnięta, odrąbano jej rękę, ale cudem przeżyła. O tym zrealizowaliśmy film dokumentalny „Ludzie duchy”, który zdobył ostatnio główną nagrodę na festiwalu w Monte Carlo. Chcę się zajmować takimi tematami, które sprawiają, że w tym zwariowanym świecie na chwilę przystajemy, zastanawiamy się i podejmujemy jakieś działania.

Reklama

Czy podróżując po niebezpiecznych miejscach nie boi się pani czasem o własne bezpieczeństwo?

Nie, nie mam takich lęków.

Są jakieś zakątki świata, których jeszcze pani nie odwiedziła, a które siedzą w pani głowie i ciągną do siebie?

Zakątki nie, ale ludzkie historie tak. Mam ich mnóstwo, myślę, że około 50, które w tej chwili obserwuję, którymi się zajmuję i wierzę, że skoro tyle marzeń udało mi się zrealizować, to i z tymi mi się uda.

Jest pani podróżniczką, dziennikarką, matką. Czy trudno jest być silną i samodzielną kobietą w Polsce?

Zawsze taka byłam, więc nie wiem, jak to jest inaczej. Wydaje mi się, że nie jest trudno. Mi jest z tym dobrze. Nie mówię, że nie napotykam problemów, bo to zrozumiałe. Mam jednak wrażenie, że coraz więcej kobiet bierze sprawy w swoje ręce i mają odwagę być sobą i mówić głośno o tym, czego potrzebują. Po tylu latach pracy przy „Kobiecie na krańcu świata”, zrealizowałam 69 odcinków programu, który jest emitowanych w ponad 50 różnych krajach, więc w jakimś sensie czuję się ambasadorką kobiet. Myślę też, że tak jestem przez kobiety postrzegana.

Czy spotyka się pani z krytyką swojego stylu życia? W końcu zdaniem niektórych kobieta powinna siedzieć w domu i zajmować się dzieckiem, a nie podróżować po świecie narażając swoje bezpieczeństwo.

Reklama

Wydaje mi się tak dziwne, że ktoś w ogóle może wpaść na taki pomysł, że aż trudno mi się do tego odnieść. Wiele lat zajęło mi udowadnianie, że nie jestem wielbłądem i odpowiadanie na pytania, kto zostaje z moim dzieckiem, kiedy ja wyjeżdżam, czy się córka nie denerwuje o mnie, a ja o nią i czy nie tęsknię. Przestałam już więc czuć potrzebę komentowania tego.

Czuje się pani feministką?

Jestem feministką, chociaż to trudne w dzisiejszych czasach do zdefiniowania. Na pewno jestem kobietą, która wierzy w swoje prawa i swoją siłę sprawczą. W tym sensie bardzo czuję się feministką i popieram wszystkie feministki