Zbigniew Hołdys był ostatnio gościem jednego z programów śniadaniowych. Muzyk w rozmowie z Łukaszem Nowickim opowiedział historię, świadczącą o tym, że fani mogą być dla artysty zagrożeniem:
Kiedyś graliśmy w Koszalinie, podszedł do mnie fan i zapytał się czy możemy porozmawiać. Ja mu powiedziałem "jasne siadaj". I on mnie zaczął pytać bardzo życzliwie o moje życie, jak ja doszedłem do tego wszystkiego. Miał coś niepokojącego w oczach, przede wszystkim miał źrenice jak dwuzłotówki. Mówiłem mu rzeczy, które musiały go rozczarowywać. Był chyba zdziwiony, gdy mu opowiedziałem, że moja codzienna praca nie różni się niczym od kierowcy autobusu. I on w pewnym momencie w połowie mojego zdania wstał i odszedł, a pod jego udami leżał taki nóż [przyp. red. Hołdys pokazał ok. 30 cm]. Ja po prostu zwątpiłem. Gdybym odpowiedział na któreś pytanie w inny sposób, mam prawo podejrzewać, że ten nóż byłby użyty – powiedział Hołdys. Ta historia na szczęście nie miał tragicznego końca. Muzyk wyznał jednak, że podobnie jak inni artyści, miewał także bardziej dramatyczne doświadczenia z fanami:
Seweryn Krajewski kiedyś mi opowiedział, że on się tego boi, ponieważ na wycieraczce jego domu dziewczyna podcięła sobie żyły i z tego co wiem prawdopodobnie zmarła. To był dla mnie moment takiego wstrząsu… W 1982 roku na mojej wycieraczce zdarzyło się to samo, tylko odratowano dziewczynę – wspominał Zbigniew Hołdys w "Pytaniu na śniadanie".