W sytuacji, kiedy trzeba stawić czoła takiemu dramatowi jak pożar i zupełne zniszczenie mieszkania, nikt nie chciałby znosić obiektywów aparatów skierowanych prosto w twarz. Niestety fotoreporterzy nie mają litości, bowiem dla nich taka sytuacja jest doskonałą okazją do zrobienia zdjęć pokazujących prywatną tragedię gwiazdy, które będą mogli sprzedać z sporą sumę.
Szymon Majewski w ostatnim wywiadzie dla "Wprost", raz jeszcze wrócił do wspomnień z tych trudnych chwil. Satyryk opowiedział, jak wyglądała jego bójka z natrętnym fotografem:
Ten człowiek to był paparazzo. Jest mi przykro, ale nie żałuję. Ja tym paparazzim powiedziałem: leżę pijany na ulicy, róbcie mi zdjęcia, sikam w bramie po imprezie, róbcie foty, awanturuję się publicznie, w sklepie żądam ciuchów za darmo, trzaskajcie zdjęcia, kłócę się z żoną na bankiecie, proszę bardzo. Ale kiedy jak i moja rodzina przeżywamy dramat, spaliło nam się mieszkanie i przyjaciele przyjeżdżają, żeby nam pomóc, to ty, gnojku z aparatem, jeśli już przyszedłeś pod mój dom, zakasaj rękawy i pomagaj, a nie podchodzisz i obiektywem prawie dotykasz mojej twarzy.
Majewski dodał także, że dopuścił się przemocy ponieważ czuł, że musi chronić swoją rodzinę. Na paparazzich zaś, jego osobisty dramat nie zrobił większego wrażenia:
W takich momentach jestem buhajem, który walczy o swoją rodzinę, a paparazzi jest myśliwym, który chce mnie odstrzelić. Jeden z tych gości powiedział: „Dla mnie nie ma różnicy, czy jesteś na bankiecie, czy pali ci się mieszkanie” – powiedział Majewski w rozmowie z Magdaleną Rigamonti dla "Wprost".
Dziwicie się, że w takiej sytuacji Szymonowi puściły nerwy?