Robert Górski w roli parodysty Donalda Tuska odnalazł się tak dobrze, że nawet sam premier, na posiedzeniu rządu sprzed meczu Polska-Rosja posłużył się sformułowaniem "haratnąć w gałę", rozpowszechnionym przez satyryka. Na łamach portalu tvp.info, twórca Kabaretu Moralnego Niepokoju wyznał, że dość często zdarza mu się, że ludzie mylą go z Donaldem Tuskiem:
Ostatnio byłem w sklepie nocnym i sympatyczny pan, który sprzedawał mi wino, powiedział, że było u niego wielu ministrów, takich prawdziwych, ale premiera ma po raz pierwszy.
Górski przyznał także, że bycie kojarzonym z premierem niesie ze sobą wiele korzyści:
Dzięki mojej roli kabaretowej, która sympatycznie się kojarzy, mam w różnych miejscach pewne zniżki. W dodatku jako premier i jako satyryk jestem traktowany ulgowo przez niektórych urzędników. Nie muszę w niektórych sytuacjach pokazywać dowodu ze zdjęciem.
A czego twórca popularnego kabaretu zazdrości premierowi? Okazuje się, że Robert Górski chciałby mieć siłę przebicia, elokwencję, ambicję i odwagę Donalda Tuska. Swoją zazdrość satyryk argumentuje w następujący sposób:
Ja na przykład nie wejdę do sklepu, gdzie nikogo nie ma poza sprzedawczynią. On by pewnie wszedł bez problemu, a dla mnie jest to sytuacja krępująca. Czuję się od razu zastraszony ciszą, która tam panuje, wzrokiem sprzedawczyni oraz pytaniem „W czym mogę pomóc?”, które nie jest w ogóle zadane po polsku, bo powinno się mówić „Czym mogę służyć?”. Nie sądzę, by pan premier też obawiał się wejść do pustego sklepu. Człowiek tego formatu, posiadający taką władzę, nie może być chyba ograniczony takimi blokadami psychicznymi. Zazdroszczę mu.
Pomimo tak wielu cech, które zdaniem Roberta Górskiego mogą być powodem do zazdrości, satyryk nie chciałaby zostać premierem.
Na dłuższą metę wydaje się to być męczące. Obserwuję prace prawdziwego premiera i sądzę, że jest to niewdzięczna rola. Na pewno znalazłby się kabaret, który by ze mnie drwił. To musi być bardzo niesatysfakcjonujące. Człowiek pracuje ciężko od rana do wieczora. Próbuje się zrelaksować, włącza telewizor, a tam występuje facet z krzywym nosem, który próbuje go nieudolnie naśladować. W takiej sytuacji nie ma się chwili oddechu.
Nie ma się też szansy na życie prywatne. To jest najgorsze. Nawet ja, jako premier z kabaretu, jestem rozpoznawalny i mam problemy z tym, by położyć się na plaży nad Bałtykiem i odpocząć kilka minut, nie będąc proszonym o autograf, zdjęcie albo o opowiedzenie dowcipu. Co dopiero taki premier. On to ma już zupełnie przewalone. Mnie przynajmniej ludzie w miarę sympatycznie kojarzą i zaczepiają z miłymi intencjami. Prawdziwy premier raczej nie cieszy się powszechną sympatią i wiele osób ma do niego mniej lub bardziej uzasadnione pretensje. Musi więc być otoczony ochroniarzami, a to dodatkowo wyklucza jakiekolwiek życie prywatne.