Zabytkowy pruski ort Gerharda w Świnoujściu zmagał się z kłopotliwym problemem bobrów. Zwierzęta niszczyły zieleń, więc konserwatorzy szukali sposobu, na przepłoszenie ich z tego terenu. Niespodziewanie, pomocna okazała się muzyczna twórczość Dody.

Reklama

Wycinał nam dęby i buki. A drzew u nas wielu nie ma, a te, które jeszcze są, zasłaniają industrialny krajobraz zabudowań portowych i powstającego gazoportu. Dlatego zależy nam bardzo na zieleni. Znajomy przyrodnik podpowiedział nam dwa inne sposoby na pozbycie się intruza. Trzeba go było zaatakować zapachem bądź dźwiękiem. Na pierwszy ogień poszła Maryla Rodowicz. Myśleliśmy, że wysokie tony jej śpiewu spłoszą zwierzę. Nie spłoszyły, a wręcz dodały mu sił, bo bóbr zaczął zwalać jeszcze więcej drzew. Przeszliśmy więc na pruskie marsze. Bez skutku. Wyniósł się dopiero, gdy zaczęliśmy puszczać piosenki Dody. Od tygodnia nie ma nowych śladów jego działalności. - powiedział "Gazecie Wyborczej" Piotr Piwowarczyk, gospodarz fortu.

Okazuje się, że muzyka Dody nie tylko bobrom nie przypadła do gustu:

Dodą to i mnie by wypłoszyli! - zakpił Ryszard Czereszewicz, łowczy ze Szczecina.

Co sądzicie o muzycznym guście bobrów?

Reklama