Monika Richardson opowiedziała w rozmowie z "Galą" o swym związku z Anglią i dwoma Brytyjczykami. Stwierdziła również, że gdyby nie dwa anglosaskie małżeństwa, nie doceniłaby bycia z Polakiem.

To jest mnóstwo drobnych, codziennych "rozpoznań": piosenka, którą wspólnie nucimy, dyskusja o jakimś tekście w "Gazecie Wyborczej", o kiepskim tłumaczeniu ulubionej przez oboje książki. I ten rodzaj intymności, o którą trudno z Wyspiarzem, bo tam wydaje się dziecinna: nowy płyn po goleniu dla mojego mężczyzny, prośba: "Niezbyt dobrze ci w tej koszuli, włóż, proszę, tę niebieską", i takie tam biadolenie: "Wiesz, tu mnie boli", "Jezu, nic mi się dzisiaj nie chce", "Wkurza mnie ta Kryśka..." - wylicza Richardson. I dodaje, że nie śmiałaby o takich rzeczy mówić swemu byłemu mężowi Jamiemu, bo to zbyt banalne. W Polsce zaś "akceptowalne", a w związku nawet "potrzebne".

Reklama

Nie bez żalu dziennikarka mówiła o zainteresowaniu mediów jej życiem osobistym. Media trakturą jako przyzwolenie na pisanie o mnie fakt, że gdzieś się pojawiam, chociaż nigdy nikogo nie prosiłam o upublicznianie wydarzeń z mojego życia prywatnego - stwierdziła Richardson. Dodała, że zwróciła się o pomoc do kancelarii prawnej, która doradza jej w sprawach kontaktów z mediami. Zrobiła to, ponieważ liczba nieprawdziwych tekstów dotyczących jej i jej związku zaczęła rosnąć.

Monika Richardson opowiedziała również o początkach jej związku ze Zbigniewem Zamachowskim. Para poznała się 20 lat temu we Wrocławiu, kiedy to wybrali się na spacer. Przez lata spotykali się na różnych imprezach i... nic. Ponad rok temu spotkali się z powodu programu "SOS dla Świata", który jechali nagrywać do Belize. Zobaczyłam go na lotnisku - nic nie drgnęło, serce mi nie zabiło. Byłam wtedy na etapie namawiania go na udział w"Tańcu z gwiazdami", bo producentka jest moją przyjaciółką i obiecałam, że się postaram - wspomina dziennikarka.

Reklama

Choć na miejscu, na odciętej od świata i internetu wyspie warunki były - jak stwierdziła Richardson - idealne do nawiązania romansu, im to nie było w głowie. W drodze powrotnej okazało się, że na nasze miejsca zrobiono podwójną rezerwację, więc stewardesa posadziła nas w pierwszej klasie na rozkładanych fotelach, ramię w ramię. Wiedząc, że za chwilę się pożegnamy i nie wiadomo, kiedy znów się spotkamy, przegadaliśmy całą podróż. I tak nam się dobrze gadało, że umówiliśmy się na kawę. Odnaleźliśmy się - stwierdza.