Michał Figurski udzielił ostatnio obszernego wywiadu dla "Gazety Wyborczej", w którym opowiedział o tym, jak wtoczyły się jego zawodowe losy po niefortunnej audycji o Ukrainkach:

Gdy przeprosiłem na antenie, a to był piątek, pojechałem do domu, z kwiatami. Dałem je naszej sprzątaczce. Mówię jej wtedy o audycji, o tym, co powiedziałem, że jest brzydka, że gwałt. Śmieje się z tego. Kilka dni później narada z szefami, na stole leżą gazety, które mnie i Kubę potępiają. Ale szefowie są za nami. Potem zostaję odsunięty od konferansjerki na Euro 2012 i robi się groźnie. Radio nas zawiesza, mija kilka dni, wchodzę do dyrektora programowego, słucham monologu, że przeze mnie zagrożona jest koncesja radia, że mogą się wycofać reklamodawcy, że nie stosowałem się do ostrzeżeń, zawiodłem słuchaczy. Dostaję wypowiedzenie. - opowiada dziennikarz redaktorowi "Gazety Wyborczej".

Reklama

Figurski opisał także, jak w konsekwencji jego wybryku, z pracą pożegnała się jego żona, Odeta Moro-Figurska, która próbowała wspierać męża żartując, że "ją także gwałci":

Ma przez to problemy w TVP, bo na korytarzu szepty, bo w tle walka, kto będzie prowadził program "Kawa czy herbata". Ale ma pewną robotę przy "Studiu olimpijskim". Wyrzucają ją jednak, bo telewidzowie chcą krwi za nieudane relacje.

Reklama

Szybko okazuje się, że sytuacja pary robi się coraz bardziej dramatyczna:

Potem Odeta traci program "Kawa czy herbata", a mnie sypią się kolejne kontrakty. Pewna telewizja dzwoni, że nie poprowadzę programu, który był zaklepany, dla innej mam robić program, ale nie odbierają telefonów. Wtedy to czuję. Siadamy z Odetą, liczymy, na czym oszczędzić, co jest zbędne. Wiesz, przestajesz chodzić co tydzień na sushi, kupować w drogich sklepach. Zauważam też, ile kosztuje benzyna. Zaczynasz liczyć, ile warte są twoje samochody.

Zapytany o to, w jaki sposób starają się ciąć domowy budżet, Figurski odpowiada:

Nie jedziemy na urlop za granicę, tylko do Zakopanego. A tam osaczenie. Ludzie robią nam telefonami komórkowymi zdjęcia, które zaraz lądują w sieci albo w tabloidach. Jedno daje "Super Express" z podpisem, że nie stać nas na wyjazd za granicę. A właścicielem tej gazety jest ten sam facet, który wywalił mnie z Eski, widząc, że może przeze mnie stracić. Jestem bezrobotny, bez planów, żona też, a wokół sępy. Mam kryzys. Zaczynam wątpić, czy to, co robiłem przez lata, było dobre, czy miało jakąś wartość. Nasza sprzątaczka też podłamana, bo dzwonią do niej koleżanki, potępiając nas, a ona pyta, czy może dla nas jeszcze pracować. Czuje się winna. - relacjonuje w "Gazecie Wyborczej"