Moje życie toczyło się tuż przy lotnisku w Krakowie. Były hangary, granaty, kanały, łuski, świece dymne... - opowiada Zbigniew Wodecki. - Tyle razy dostałem żerdzią w łeb, że to cud, że mówię i wciąż mam swoje zęby, dzięki czemu mogę grać na trąbce - dodaje.
Reklama
W dzieciństwie Wodecki należał do bandy Ułanów, drugą bandą była banda z lotniska.
Naparzaliśmy się kamieniami, kijami... Nocą zakradaliśmy się na lotnisko i kradliśmy z samolotów takie grzybki, był w nich sód - przyznaje muzyk. - Lekko się je nadpiłowywało i w kontakcie z wodą było wielki "bum!" - opowiada o swoich zabawach z dzieciństwa. I jak dodaje, jako dziecko uwielbiał też skoki ze spadochronem zrobionym z koca lub prześcieradła. - To, że żyję, to cud - podkreśla Zbigniew Wodecki.
Komentarze(35)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeI co z Niego wyrosło?
Dobrze, że chociaż wzorem innego muzyka - Kroloppa, nie kochał młodzieży tak jak on.
Bo ja pamiętam. Potem je opylliśmy - i na pół bełta było. Żeby mieć na drugie pół, to musieliśmy dać w łeb tej głupiej babie z kiosku za rogiem - i ściągnąć jest obrączkę (ale choroba, była z tombaku, pamiętasz?). Zbychu, jakie to były piękne czasy! Jeszcze nam stawało! Ale to se ne wrati! Czas nie ch... nie stanie!
My już nie są nawet emeryryty, tylko stare zboki!