Na szefostwo angielskiego banku centralnego wczoraj posypały się gromy, gdy wyszło na jaw, że jego pracownice w środę musiały uczestniczyć w seminarium radzącym, jak się ubierać i malować. "Wyglądaj profesjonalnie, ale nie modnie", "Bądź ostrożna z perfumami", "Zawsze noś jakiś obcas (maks. 5 centymetrów)", "Miej lekki makijaż, nawet jeśli to będzie tylko szminka", "Buty i spódnica muszą mieć ten sam kolor", "Unikaj łańcuszków na kostkach, białych obcasów, wypchanych toreb, dużej liczby pierścionków i podwójnych kolczyków w uszach" - głosiło specjalne pouczenie, które rozdano na zajęciach. Poprowadzili je wynajęci przez bank konsultanci ds. profesjonalnego wizerunku, a wśród uczniów nie znalazł się ani jeden mężczyzna.

Reklama

Pomysł banku wzburzył nie tylko rozdrażnionych recesją podatników (w końcu cena takiej konsultacji sięga nawet 5 tysięcy funtów za 30 minut), ale także organizacje walczące z dyskryminacją w pracy. "Widać, że ta instytucja jest po prostu seksistowska. Jeśli kobiety są oceniane według tego, co mają na sobie, to oznacza to, że są traktowane inaczej niż mężczyźni" - skarżyła się na łamach dziennika "Independent" Lawrence Davies z organizacji doradczej Equal Justice, zajmującej się promowaniem równych szans na rynku pracy.

Równie ostro Bank Anglii skrytykowały środowiska feministyczne: "To zadziwiające, że prowadzi się coś takiego, gdy właśnie wchodzimy w recesję, to także szkodliwy komunikat dla wszystkich kobiet, które pracują w Banku. Ustalanie takich zasad ubioru sugeruje im, że muszą wyglądać w określony sposób, by zrobić karierę w biznesie, a jest to zupełnie sprzeczne z ideą wyrównywania szans" - mówiła Katherine Rake z feministycznej grupy Fawcett Society.

Rzecznicy banku potwierdzili, że szkolenia w istocie miały miejsce, ale odmówili komentarzy.