Gracjan zdobył sławę rok temu, kiedy polscy użytkownicy internetu zaczęli przekazywać sobie link do jego strony. To niewinne portfolio okazało się poważnym szokiem poznawczym: w okolicznościach landszaftowej przyrody wiecznie uśmiechnięty, ostrzyżony na garnek Gracjan pozbywał się odzienia składającego się ze spodenek a la reprezentacja szczypiornistów NRD i takiej samej koszulki, aby z rozkoszą taplać się w błocie i pozować w stringach (a później bez nich) na stogu siana.
Niewinna stronka utrzymana w kolorystyce lilaróż przetoczyła się przez polską sieć z takim samym hukiem jak rapowanie Lecha Rocha Pawlaka (1,4 mln odtworzeń na YouTube) czy discopolowy teledysk formacji MIG (prawie milion). Przedziwny facet, na którego reagowano śmiechem bądź lekkim przerażeniem, nagle zupełnie znikąd został gwiazdą.
Gracjan Roztocki śpiewa o internecie
p
Oczywiście nie pierwszy Gracjan przetestował tę drogę do popularności. Jakiś czas przed nim gwiazdą YouTube został Chris Crocker, nastoletni, umalowany i przegięty gej z głębokiego południa USA, nagrywający filmy wideo we własnym pokoju, w tajemnicy przed pruderyjną babcią. Tak jak Gracjan po prostu pokazał światu siusiaka, tak Crocker rozpłakał się, a raczej wyryczał do kamery apel o zaprzestanie szargania dobrego imienia Britney Spears.
Już wkrótce cały internet powtarzał za Crockerem: "Leave Britney alone!". Co się stało, kiedy następne filmy Crockera (w których zamiast płakać, wygłaszał tyrady na temat nietolerancji i skretynienia obywateli USA), zaczęło oglądać kilkanaście milionów osób? Crocker, tak jak przed nim Perez Hilton, dostał propozycję prowadzenia autorskiego programu w mainstreamowej telewizji.
To samo stało się z naszym bohaterem. Gracjan, kiedy zauważył, jaką popularnością cieszą się jego fotograficzne autoportrety, zaczął nagrywać piosenki i umieszczać je na YouTube. Wszystkie pozbawione są podkładu muzycznego, a dzięki głosowi artysty oraz jego problemom z tonacją brzmią niemal identycznie - mimo to piosenkę "Mój internet" obejrzało ponad pół miliona ludzi.
Nagła popularność Gracjana musiała zaowocować. Gracjan wystąpił w reklamie Media Marktu (swoją drogą, chciałbym zobaczyć podpisaną z nim umowę - czy Gracjan ma agenta?) oraz został zwerbowany do programu Szymona Majewskiego. Klamka zapadła - w tym sezonie to na Gracjana i jego spodenki spadł, do spóły z Jolą Rutowicz, obowiązek udowadniania prawdziwości tezy Warhola o "piętnastu minutach" na polskim podwórku.
Gracjan Roztocki w reklamie Media Marktu
I wszystko w porządku? Niekoniecznie. Twórczość Gracjana pozwala przypuszczać, że ten bardzo miły i niegroźny człowiek ma cokolwiek dziecięce widzenie rzeczywistości. Czy świat polskich mediów to naprawdę dla niego najlepsze otoczenie? Jak wynika z jego wypowiedzi, sam Gracjan bardzo chce być postrzegany przede wszystkim jako wytwórca dóbr kultury. Te idealistyczne marzenia mogą się wkrótce rozkruszyć o twardą rzeczywistość: tak naprawdę Gracjan to ofiara raczkującego w Polsce kultu celebrytów i ciągłej potrzeby nowych bohaterów zbiorowej wyobraźni.
Polscy architekci medialni wyciągają ich m.in. z bagienek reality show i piekła YouTube, stawiając przede wszystkim na naturszczyków, którzy są nie do końca świadomi medialnego odbioru swej osoby. Nie wiem, czy Rutowicz i uwalony Koterski są dobrym towarzystwem dla faceta, którego - jak sam przyznaje - najbardziej interesuje "miłość, radość i ładna pogoda".
Może to przesadna troska i Gracjan wie, co robi, jednak oby jego historia nie okazała się następną lekcją, na której nasze media nauczą się stawiania granic, za którymi jest - nie bójmy się tego słowa - zwykłe moralne nadużycie.
Jakub Żulczyk - pisarz, autor m.in. "Zrób mi jakąś krzywdę"