Amerykanka Anita Lewis zapragnęła pozbyć się niepotrzebnych domowych sprzętów. Pierwsza klientka od razu zapragnęła kupić porcelanowego żółwia. "Ten żółw doskonale nadaje się na pojemnik na ciasteczka!" - wykrzyknęła. Wręczyła za naczynie 50 centów - czyli około 1,50 zł - i zadowolona pomaszerowała do swojego domu.
Nieszczęsna klientka nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Żółw był bowiem nie tylko ozdobą na kominku poprzednich właścicieli, ale urną z prochami. I to nie byle kogo, bo poprzedniej żony gospodarza domu. Gdy Pan Lewis spał, jego nowa obrotna małżonka zrobiła aukcję i - jak zapewnia - przez pomyłkę sprzedała urnę.
Gdy mąż się obudził i zobaczył, że prochy dawnej żony zniknęły, wpadł w panikę. Ale było już za późno. Dni poszukiwań nic nie dawały, na szczęście los zdecydował, że urna ma wrócić do właściciela. Nowa właścicielka oddała żółwia Armii Zbawienia a ktoś w ich magazynie słyszał o poszukiwaniach i dał znać, że urna jest bezpieczna.