A Szulc, który przez wiele lat zajmował się sportem, wie, że tylko trening czyni mistrza. Dlatego ćwiczy, ćwiczy, czasem do upadłego. Udało nam się podpatrzeć dziennikarza podczas treningu, który wyglądał mniej więcej tak: najpierw szarża bokiem, potem dośrodkowanie, aby zmieścić się w drzwi sklepu. I jest już u celu, czyli przy półce z piwem. Jedno, drugie. W siatce lądują trzy. I czas na powrót do domu. Wężykiem.
Dwa dni temu dziennikarz sportowy Artur Szulc musiał wiele godzin trenować i był przemęczony, bo kiedy udał się do sklepu spożywczego, szedł tam lekko chwiejnym krokiem. Jak się jednak okazało, duch sportowy wcale w nim nie zgasł. Teraz postanowił poćwiczyć chodzenie z obciążeniem, więc do siatki wrzucił kilka piw. Przecież każdy wie, że maszerowanie, kiedy się ma obciążoną tylko jedną rękę, znakomicie poprawia zmysł równowagi.
Widać prezenter wyciągnął naukę z przygody, która mu się przytrafiła podczas świątecznego spotkania aktorów w grudniu ubiegłego roku, a właściwie po jego zakończeniu. Wtedy heroicznie walczył z grawitacją, a umiejętność zachowania równowagi zawodziła go raz za razem. Startem było wyjście z klubu, gdzie odbywała się impreza. Metą – czekająca już taksówka. Nie było łatwo. Niespodziewanie na półmetku jakieś siły powaliły zawodnika na chodnik przy Krakowskim Przedmieściu. Ale dziennikarz sprytnie wykorzystał swoje położenie, ustawił się jak sprinter w bloku startowym i znowu ruszył naprzód! Tym razem z sukcesem – meta, czyli ciepłe wnętrze taksówki, została zdobyta!
Jak widać, od tego czasu duch sportowej walki nie opuścił Artura Szulca. Nadal trenuje, co tak dobrze widać na zdjęciach.