Wydawać by się mogło, że wcześnie osiągnął niemal wszystko. Jako 30-latek miał już na koncie współpracę z takimi reżyserami, jak Tim Burton, Mike Nichols czy Jonathan Demme (urodzony swoją drogą w miejscowości Baldwin). Niedługo później zagrał u boku Seana Connery’ego w "Polowaniu na Czerwony Październik". Kolejne jego sukcesy to m.in. świetna rola w "Glengarry Glen Ross".
Za rolę Stanleya Kowalskiego w "Tramwaju zwanym pożądaniem" Tennesseego Williamsa, wystawionym na Broadwayu na początku lat 90., Baldwin dostał Tony Award. Spektakl cieszył się takim powodzeniem, że sfilmowano go specjalnie dla potrzeb telewizji.
"Nie dostaję ról ze względu na mój wygląd" – deklarował. Rzeczywiście: choć urody i głębokiego, szorstkiego głosu może Baldwinowi pozazdrościć niejeden kolega po fachu, to kluczem do jego sukcesu wydaje się przede wszystkim talent. Z łatwością potrafi zdjąć maskę komika i odegrać rolę brutalnego intryganta. Cóż z tego, skoro według słów przyjaciela aktora, Lorne’a Michaelsa, uparcie walczy z wszelkimi objawami dobrego samopoczucia, jakie tylko zdoła u siebie zdiagnozować. Skąd to ponure usposobienie? Jedna z dwóch możliwych przyczyn nie wymaga dodatkowych wyjaśnień: nieudane życie prywatne, rozwód z Kim Basinger i ciągnąca się latami walka o opiekę nad córką. Druga jest zdecydowanie mniej oczywista: Baldwina martwi jego nieudana kariera aktorska. I nie chodzi tylko o brak Oscara. Baldwinowi przydałaby się rola życia.



Reklama
Nie jest nią na pewno postać Jacka, jednego z trójki głównych bohaterów "Rockefeller Plaza 30". Choć ten sitcom uważany jest za jeden z lepszych w historii amerykańskiej telewizji, wciąż pozostaje jedynie sitcomem. Powstaje on paradoksalnie także po to, by wyśmiewane w nim telewizyjne grube ryby miały za co kupować kolejne samochody i wille z basenami. Trzeba jednak przyznać, że Tina Fey, pomysłodawczyni serialu, dba, aby kreowana przez Baldwina postać ambitnego i władczego producenta miała okazję iskrzyć na ekranie. Pojawienie się Jacka oznacza prawdziwą eksplozję cynicznych, a przy tym zabawnych ripost. Być może "Rockefeller Plaza 30" bez Tiny Fey nie mogłoby istnieć, ale bez Baldwina w obsadzie z pewnością nie mogłoby zachwycać. Tyle że to nadal nie jest kreacja na miarę naprawdę wielkiego aktora.
Reklama
Kariera Baldwina od początku naznaczona była syndromem drugiego miejsca. Choć udało mu się okiełznać postać Kowalskiego, zdobywając uznanie najbardziej wymagających krytyków teatralnych, to i tak pozostawał w cieniu nieosłabionej upływem czasu legendy Marlona Brando. W "Polowaniu na Czerwony Październik" był dla Connery’ego równorzędnym partnerem, lecz nie zdołał przyćmić jego charyzmy. W "Glengarry Glen Ross" dał popis aktorski najwyższej próby, ale do spółki z takimi osobowościami, jak Al Pacino, Jack Lemmon czy Ed Harris. Gdy w 2003 roku wydawało się, że rola w filmie "Cooler" przyniesie mu Oscara w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy, nagrodę zgarnął Tim Robbins za "Rzekę tajemnic".
Przestaje więc dziwić to, że w jednym z wywiadów wyznał: "Chciałbym powiedzieć kiedyś: ten film to ja". Na razie jednak może powiedzieć: "»Rockefeller Plaza 30« to ja". Do spółki z dwiema innymi gwiazdami tej produkcji, czyli Tiną Fey i Tracym Morganem, rzecz jasna.
Rockefeller Plaza 30, sezon V | Canal+ | czwartek, 22.30