14 października media z całego świata relacjonowały bezprecedensową akcję ratunkową w chilijskiej kopalni miedzi i złota. Górnicy zostali uwięzieni 600 metrów pod ziemią. Wyjeżdżali po kolei specjalną kapsułą. Wzruszenie, radość i niedowierzanie tworzyły niepowtarzalną atmosferę. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by ktokolwiek tak długo pozostawał przy życiu uwięziony pod ziemią w efekcie katastrofy i na końcu został uratowany.

Reklama

Górnicy niechętnie opowiadają o tym, co działo się pod ziemią. Jednak powoli ujawniają swoje przeżycia, emocje. Jednym z nich jest Franklin Lobos Ramirez, który zgodził się porozmawiać z TVN24. Pracował w kopalni zaledwie 4 miesiące, był szoferem czyli zwoził pod ziemię i wwoził z powrotem górników. Miał pecha – w momencie zawalenia, był na dole.

W wywiadzie opowiada o życiu 600 metrów pod ziemią. Gdzie spali? Jak wyglądał ich dzień bez promyka słońca? Jak często rozmawiali z rodzinami? - "Dzięki Bogu pompowano nam powietrze, dostarczono oświetlenie i jedzenie. Ale zawsze wisiało nad nami ryzyko zawalenia się kopalni" – mówi Ramirez.

Ale pobyt pod ziemią to jedna historia, druga dotyczy samej akcji ratunkowej. I tego co i kto czeka na powierzchni. - "Wyszedłem dryblując piłkę, ale czułem się bardzo źle. – zwierza się górnik - Ale to było po to, żeby ludzie wiedzieli, że jesteśmy pełni otuchy. Tej otuchy chcieliśmy też dodać naszym rodzinom. Chodziło o to, żeby na nasz widok nie zaczęli płakać. Chcieliśmy, żeby nas zobaczyli radosnych i żeby sami też byli w dobrym humorze. Dlatego wyszedłem kopiąc piłkę. Ale prawda jest taka, że ledwo się trzymaliśmy na nogach…".

Reklama

Co teraz czeka Franklina i resztę górników? Jak spędzają czas? Czy przygniata ich sława? I najważniejsze pytanie: czy wrócą do pracy pod ziemię?

69 dni pod ziemią | TVN24 | niedziela |31 października | godz. 15.30