Mafijny świat i gangsterzy to doskonały temat dla mediów, szczególnie filmu i seriali. W każdej chwili mogą przekroczyć granice niedostępne dla innych. Tacy są właśnie bohaterowie "Rodziny Soprano" - serialu nie tylko doskonale zrealizowanego, ale przede wszystkim do końca wiarygodnego. Scenariusz świetnie buduje proporcje między działalnością mafijną postaci a ich życiem rodzinnym. Bohaterowie to ludzie z sąsiedztwa, którzy co pewien czas robią coś poza prawem.

Taki obraz towarzyszy nam, począwszy od szefa mafii Anthony’ego Soprano (świetny James Gandolfini) aż po epizodyczne role, na przykład pielęgniarza, brawurowo zagranego przez doskonałego reżysera Sidneya Pollacka. Postaci nie sposób ze sobą pomylić, są zróżnicowane tak, aby widz bez trudu rozpoznawał ich przywary.

Dla ich charakterystyki doskonałym wzorcem mógł być "Ojciec chrzestny", do którego "Rodzina Soprano" w wielu miejscach nawiązuje. Jeden z gangsterów, Bobby "Baccala" Baccalieri, jest gruby, rozmiarami przypomina szafę. To szwagier głównego bohatera dzielący czas między ratowanie rodziny i zabijanie. Inny, Corrado "Junior" Soprano, spędza w więzieniu resztę swoich dni. Kolejny jest fanatykiem kina, próbuje zrealizować własny film. Podobnie skonstruowane są postaci kobiet.

Żona bossa to filigranowa, ale pewna siebie blondynka, jego siostra to dla odmiany otyła choleryczka. Wszystkie mają swoje śmiesznostki, skłonności, tapirowane włosy i dziwne suknie, ale to mieści się w specyficznym charakterze tych postaci. Bo wszystkie one są zbudowane z detali.

Z ust bohaterów czasami padają rzucane mimochodem przemyślane refleksje, a za chwilę ciężkie przekleństwa wypowiadane w sposób niezwykle naturalny (u niektórych bardzo ciężkie i bardzo często). Bohaterowie z krwi i kości budzą zaufanie.

Historię rodziny Soprano uwiarygadnia też sposób realizacji. Serial nie unika brutalnych scen różnego kalibru: awantur domowych, bójek czy morderstw. Pokazuje je ze szczegółami, ale nie po to, by nasycić się formą czy efektownym okrucieństwem, tylko w pełni zarysować relację między postaciami: gangsterami i ich rodzinami lub gangsterami a policją.

"Rodzina Soprano" to nie telenowela ani sensacja rodem z niemieckiego serialu epatującego ciągłymi sekwencajmi wybuchów i napadów. Ten serial realizowany jest z precyzją filmu fabularnego. Twórcy używają taśmy 35 mm - można powiedzieć więc, że kino przyszło do domu. Oglądając go, zaczynam tęsknić za kinem z prawdziwego zdarzenia.

Mam nadzieję, że w Polsce powstanie kiedyś taki serial. Na razie nie stać nas na takie budżety ani na to, by poświęcić tyle czasu na realizację. Wreszcie na zbudowanie grupy scenarzystów, którzy na tak długi czas byliby gotowi związać się z projektem. Nakłady na "Rodzinę Soprano" dorównują hollywoodzkim produkcjom, otwierając nowe horyzonty dla twórców. To całkiem inny wymiar telewizji. Oczywiście, co jakiś czas będą pojawiać się konwencjonalne serie w stylu "Policjantów z Miami", ja jednak czekam na rzeczy podobnie odważne jak "Rodzina Soprano" albo "Sześć stóp pod ziemią". Teraz jednak przestaję oglądać dalszy ciąg "Rodziny Soprano". Rozpoczynam realizację "Trzeciego oficera", który jest kontynuacją "Oficerów" i "Oficera".













Reklama