W serialu, który jest w Polsce dostępny za pośrednictwem Netflixa, znajdziemy całą gamę niezwykłych postaci i pomysłów: wielkiego robala, który steruje ludzkim przestępczym światkiem, psychopatycznego, grzecznego kolesia „od brudnej roboty”, mafijnego bossa noszącego świąteczne sweterki i tytułowego animowanego stworka. Twórcom udało się połączyć te z pozoru niepasujące do siebie kawałki w jedną spójną całość. Serial Happy! ogląda się jednym tchem i jest to serialowa jazda wyobraźni bez trzymanki!

Reklama

Za produkcję Happy’ego! odpowiadają przede wszystkim dwie osoby. Pierwszą z nich jest legendarny autor komiksowych scenariuszy Grant Morisson (współpracujący z DC Comics). Drugim twórcą (jednym z show runnerów serialu) jest natomiast Brian Taylor, reżyser, który jest najbardziej znany z reżyserowania dwóch filmów z cyklu Adrenalina. Ich współpraca daje interesujący efekt: komiksowa i wizualna wrażliwość Morissona miesza się z reżyserską dynamiką i pazurem Taylora, tworząc smakowitego artystycznego drinka.

Serial zawiera w sobie różnorodne, nie tylko filmowe, gatunki. Odnajdziemy w nim sceny utrzymane w konwencji reality show (wątek żony Scaramucci), talk show (scena, w której główny bohater bierze udział w wyimaginowanym show Jerry’ego Springera) czy obciachowego teledysku (w którym jednym z muzyków jest psychopatyczny Smoothie). Happy! jest pełen makabrycznych scen rodem z filmu gore, znanych horrorowych motywów (opętanie) oraz animacyjnych wstawek. Twórcy popisują się popkulturową erudycją, w co trzeciej scenie cytując klasykę kina. Na przykład w jednym z ujęć, które zostało jakby żywcem wyjęte z "Lśnienia" Kubricka.

W produkcji Morissona i Taylora widoczny jest silny wpływ filmu "Kto wrobił królika Rogera?", który jako pierwszy z powodzeniem połączył w mainstreamie fabularny film aktorski i animację. Tak samo jak w filmie Roberta Zemeckisa mamy tu inspirację filmem noir, skomplikowane śledztwo oraz nakładanie się na siebie realizmu społecznego i abstrakcji. Kolejnym wspólnym elementem w obu tytułach jest postać głównego bohatera ˗ zblazowanego detektywa, dla którego prowadzona sprawa jest szansą na wydostanie się z mentalnego i fizycznego rynsztoku.

Reklama

Cały serial jest groteskowo "wykoślawiony". Postacie są karykaturalne (Blue/Scaramucii to połączenie Dona Corleone z Walterem White’m z Breaking Bad), autorzy co chwila parodiują znane popkulturowe zjawiska (np. teledysk muzyczny, celebrytyzm) oraz dokonują pastiszu znanych gatunków (horror), natomiast wszystko to oblane jest postmodernistyczną ironią. Twórcy bawią się filmowym tworzywem i popkulturową pamięcią widza, inteligentnie pogrywając z jego przyzwyczajeniami. Ciągle puszczają do nas oko, żebyśmy pamiętali, że to nie do końca na serio. Na przykład gdy ogrywają w nieoczywisty sposób znany muzyczny, świąteczny motyw w dramatycznych, pełnych napięcia scenach. Albo twórczo rekonstruując styl walki z filmów kung-fu (niezwykle pomysłowe choreografie). Happy! jest także niejednorodny pod względem nastroju: płynnie przechodzi od słodkich scen z udziałem dzieci do makabry i okrucieństwa. Od światła do mroku. Jakby tego było mało, to dostaniemy jeszcze surrealistyczne pomysły. Jak scenka orgii, w której biorą udział… humanoidalne robale.

Jedną z najsilniejszy stron serialu Happy! jest relacja głównych bohaterów. Można ją określić mianem bromansu, czyli bardzo bliskiej, nieseksualnej relacji między mężczyznami. W serialu koncept ten jest zmodyfikowany, bo miejsce jednego z nich zajmuje animowany osiołko-jednorożec. Zderzenie cynicznego, zblazowanego byłego policjanta z łagodnym i dobrym wytworem wyobraźni małej dziewczynki jest źródłem serialowego humoru i dobrego dialogu. Zdecydowanie dominuje w nim czarna jego odmiana. Jak w jednym z dialogów, gdy Nick przygotowuje się do spotkania z córką: Nick: Nie mam pojęcia, jak to jest być tatą! – Happy!: To wychodzi naturalnie. ˗ Nick: Ale co wychodzi naturalnie? Mnie naturalnie wychodzi ćwiartowanie! Bohaterowie serialu przechodzą głęboką, lecz subtelnie rozpisaną przez scenarzystów przemianę. Nick zaczyna powoli docierać do swoich głęboko ukrytych pokładów wrażliwości, stopniowo porzucając cynizm i relatywizm, na końcu stając się refleksyjnym, mądrym facetem. Happy przeciwnie: poznaje bezwzględny świat ludzi i nabiera „twardych” cech. Uczy się, że świat nie jest niewinny i że jest zdolny do krzywdzenia innych. Nabiera jednak dzięki temu zdolności do radzenia sobie z przeciwnościami. Twórcy znakomicie trafili z obsadą. Lekko zapomniany Christopher Meloni idealnie wygrywa sprzeczności głównego bohatera, natomiast użyczający głosu Happy’emu komik Patton Oswalt tchnął w animowanego bohatera dużo życia.

Jedyną chyba słabością serialu jest sposób, w jaki twórcy potraktowali wątki głównych antagonistów. Chodzi o Blue i robala. Oba są konsekwentnie budowane, jednak w ostatnim odcinku reżyser idzie na skróty i porzuca bohaterów. Być może to płynne przejście do kolejnego sezonu.