Po wymianie kilku kurtuazyjnych zdań rozmowa z popularną dziennikarką i prezenterką szybko zeszła na szczegóły jej życia zawodowego.

- Ciągle robię telewizję, czyli realizuję swoją pasję. Przede mną nikt w rodzinie w mediach nie pracował. Ja nagle zaczęłam i okazało się, że to jest to, co chcę robić w życiu. W ilu ja byłam miejscach na świecie dzięki telewizji! Ale program „Nasz nowy dom” jest najfajniejszym w mojej karierze - zachwaliła Katarzyna Dowbor swój program na Polsacie.

Reklama

- Z misją - zauważyła dziennikarka gazeta.pl.

Reklama

- Jakoś mi się w telewizji publicznej tej misji realizować nie udawało, a jak się okazuje - w prywatnej tak. I wcale nie trzeba na niej tracić, bo są sponsorzy, którzy pomagają. Dopiero jak odeszłam z TVP, a właściwie zostałam do tego przymuszona... - sama zasugerowała tor rozmowy Dowbor.

- Poproszono mnie, żebym opuściła gmach... Później okazało się, że mogę robić program misyjny. Więc go robię. Oczywiście nic nie jest nam dane raz na zawsze i może przyjść moment, kiedy już tego programu robić nie będę, albo będzie go prowadził ktoś inny lub zmieni się jego formuła. Moim adeptom dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim zawsze powtarzam: „Pamiętajcie, nie ma osób nie do zastąpienia, w każdej chwili może przyjść ktoś nowy” - ciągnęła dalej.

- Z kolei Edyta Wojtczak, która była moją telewizyjną mamą i bardzo wielu rzeczy mnie nauczyła, mówiła: „Pamiętajcie, że kamera jest jak rentgen. Doskonale pokazuje, czy robicie to z pasją”. Widz zawsze rozszyfruje, czy coś jest szczere, czy nie - dodała.

Reklama

- Skoro o szczerości mowa - proszę szczerze powiedzieć, jak przebiegło pani rozstanie z TVP - padło pytanie.

- Zostałam zwolniona, na szczęście nie dyscyplinarnie, bo do tego nie było powodów. Usłyszałam, że nie pasuję do nowej koncepcji telewizji publicznej i ponieważ TVP odchodzi od prezenterów, to zlikwidowano moje stanowisko pracy. Było to trochę naciągane, bo nie zlikwidowano stanowisk publicystów, a ja na takim stanowisku byłam, więc mogłam to wygrać w sądzie. Wygrać w cuglach i musieliby mnie przywrócić do pracy - odparła Dowbor.

- Czemu nie poszła pani do sądu? - dopytywała prowadząca wywiad.

- Stwierdziłam, że jak mnie nie chcą, to nie ma sensu, bym zostawała za wszelką cenę. Ostatecznie dobrze się stało. Odnalazłam się w innym miejscu, a rozdział z TVP uważam za zamknięty. Nie kala się gniazda, z którego się wyszło, więc nie chciałabym mówić źle o telewizji publicznej. To było moje pierwsze miejsce pracy, bardzo dla mnie ważne, sentymentalne, wychowałam się tam - powiedziała Dowbor.

- Rozumiem też, że dokonano tam zmiany pokoleniowej, są nowe twarze. Jedyny żal mam o to, że nie wykorzystano doświadczenia i potencjału mojego czy moich koleżanek. To zwykłe marnotrawstwo. Za moich czasów była w TVP komórka szkoląca wchodzących do zawodu młodych dziennikarzy. Spokojnie mogła dać zatrudnienie Grażynie Torbickiej, Jolancie Fajkowskiej, Iwonie Kubicz czy paru innym osobom, które na telewizji zjadły zęby - dodała gwiazda Polsatu.

- Było w pani dużo goryczy, żalu, że po tylu latach kończy pani pracę w TVP? - padło kolejne pytanie.

- Raczej zaskoczenie, że tak nieładnie i nieelegancko to załatwiono. Byłam z siebie dumna, bo w środku oczywiście zbierało mi się na płacz, ale gdy ówczesny szef wręczył mi papier i powiedział, że nie ma już dla mnie miejsca, bo jest inna koncepcja, nie poleciały mi łzy. Rosła mi gula, ale przysięgłam sobie, że nie dam mu tej satysfakcji. Zaczął do mnie mówić na pani, choć wcześniej byliśmy kolegami i mówiliśmy sobie na „ty”. Mówię: „Wydaje mi się, że byliśmy po imieniu, ale rozumiem”. Przeczytałam papier i pytam: „Jak się załatwia obiegówkę, bo nigdy jej nie załatwiłam?”. A potem się pożegnałam i wyszłam. Nie zachowałam się emocjonalnie - stwierdziła Dowbor.

- To był w ogóle 1 maja, Święto Pracy. Wyszłam na przystanek tramwajowy, usiadłam i dopiero wtedy się poryczałam. A potem stwierdziłam, że zaczynam nowe życie. Długo na bezrobociu nie byłam, bo 2 miesiące później poszłam na casting do „Naszego nowego domu” - podsumowała wątek Dowbor.