Anna Sobańda: Czy jest pan agentem?

Jarosław Kret: (śmiech) Przemilczymy to

Dlaczego zgłosił się pan do tego programu?

Nie zgłosiłem się, po prostu powiedziałem „tak”.

Reklama

Co zatem spowodowało, że powiedział pan „tak”?

Reklama

Bez zastanowienia udzieliłem takiej odpowiedzi. Kiedy dowiedziałem się, że mam spędzić półtora miesiąca w Argentynie i wziąć udział w gigantycznym przedsięwzięciu to w ogóle się nie zastanawiałem, choć nie miałem świadomości, jak to będzie wyglądało.

Nie wolał pan wraz z partnerką Beatą Tadlą wziąć udziału w kolejnym sezonie „Azja Express”?

Nie. „Azja Express” i „Agent” to programy, które każą się człowiekowi obnażyć. Nie chciałbym jednak obnażać swojej relacji z partnerką. Są pewne granice prywatności, których nie przekraczam.

Co w „Agencie” było dla pana największym wyzwaniem?

Konieczność odnalezienia się w grupie. Nie wszyscy to wiedzą, co więcej nie wszyscy uczestnicy zdają sobie z tego sprawę, że w tym show trzeba umiejętnie odnaleźć się w zespole. To nie jest kwestia wykonania jakiś zadań i pokonania własnych słabości, tu trzeba odnaleźć się w strukturze grupy, ale nie tak, żeby z nią współpracować, ale żeby ją rozgryźć. Zdaję sobie sprawę, że jestem 100-procentowym indywidualistą, jednoosobowym, samotnym wilkiem. Bardzo ciężkim zadaniem intelektualno-emocjonalnym było odnaleźć się w grupie tak, żeby przejść jak najdalej i nie zostawić po sobie złego wrażenia.

Zawierał pan jakieś sojusze?

Tak, chociaż na razie muszę okryć to tajemnicą

A może nawiązał pan jakieś przyjaźnie?

Nie powiem, żeby narodziły się tam trwałe przyjaźnie na całe życie. Musimy mieć świadomość tego, że towarzystwo tam było bardzo zróżnicowane, więc nie było o takie relacje. Bardzo przypadł mi do gustu Marek Włodarczyk. To fenomenalny, bardzo inteligentny człowiek. Cudowny gość, z którym mam kontakt również po programie.

Czy były sytuacje w programie, w których czuł pan, że pana bezpieczeństwo, czy może nawet życie jest zagrożone?

Reklama

Nie. Od samego początku kompletnie nie czułem zagrożenia, ponieważ jestem człowiekiem telewizji, wiem na czym to się wszystko zasadza i jak funkcjonuje. Pracowaliśmy od rana do nocy. Trzeba powiedzieć, że ten program to była naprawdę ciężka robota. Miałem jednak świadomość jednego, że ta produkcja jest genialnie przygotowana. Dawno nie brałem udziału w tak wysoce profesjonalnym przedsięwzięciu. Proszę mi wierzyć, bo z niejednego pieca już w tej telewizji chleb jadłem, na różnych ludzi trafiałem i jeżeli miałbym kiedykolwiek, cokolwiek robić, to tylko z nimi. Rewelacyjna ekipa.

Pojawienie się w „Agencie” to zwiastun szerszej współpracy z TVN?

Zapytajmy o to TVN, z chęcią sam się dowiem (śmiech)

No właśnie, niedawno zmienił pan barwy telewizyjne…

Na szczęście

Dlaczego? Nie tęskni pan za byłym pracodawcą?

Chyba pani raczy żartować. Czuję tylko ogromny smutek jak widzę, co się tam dzieje. Żal mi ludzi, którzy są mi bliscy, a którzy wciąż tam pracują i muszą walczyć z rzeczywistością.

Czy widzi pan nadzieję na zmianę rzeczywistości w TVP?

Nie bardzo. Nawet, jeżeli coraz więcej ludzi będzie robić to, co ja od dłuższego czasu robię, czyli wyłączy zupełnie TVP, to niestety i tak nic się nie zmieni. Poza tym myślę, że telewizja za kilka lat w ogóle przestanie istnieć w takiej formule, w jakiej ją znamy, tak więc TVP też nie ma specjalnie o co walczyć.

Czy pan także zamierza przenieść się do internetu?

Nie jestem pewien, ponieważ internet zostawiam ludziom młodszym, którzy mają mnóstwo energii by walczyć tam o siebie. Mam dosyć solidną pozycję na rynku mediów, co nie znaczy oczywiście, że mogę spocząć na laurach. Nie będę jednak walczył o nowe media.

Jakie ma pan więc plany zawodowe?

W tej chwili piszę książkę. Będzie to kryminał podróżniczy, w którym pojawi się Argentyna i Indie, w których siedziałem teraz parę tygodni by zbudować wątek. Poradzę sobie.