Anna Sobańda: Co ciekawego zobaczą widzowie w nowych odcinkach "Miasta kobiet"?

Paulina Młynarska: Mamy już nagranych kilka odcinków i jak zwykle pojawiają się w nich tematy bez tabu. Dużo będziemy mówić o fenomenach społecznych, które przywędrowały do nas na przykład z Wielkiej Brytanii, gdzie jak wiadomo mieszka wielu Polaków. Jednym z nich jest na przykład moda na to, by kobieta, która urodziła dziecko, zjadła swoje łożysko. U nas pojawili się goście, którzy są z Polski i zgodnie z tym trendem, też się na coś takiego zdecydowali. Okazuje się że to się w Polsce zaczęło robić modne, więc próbowałyśmy z Dorotą dociec, dlaczego i po co kobiety to robią. Pytałyśmy też lekarzy, czy to w ogóle ma sens. Pojawi się także wiele tematów związanych z prowokacją dziennikarską. Będzie to na przykład problem handlu komórkami jajowymi, który jak się okazuje u nas kwitnie.

Reklama

W ostatnim czasie dużo mówi się na temat molestowania i mobbingu. Pojawiły się takie opinie, że właśnie w branży mediów jest to duży problem.

Ja nie sądzę, aby w mediach ten problem był większy, niż w innych środowiskach. To jest problem związany z patriarchalną kulturą, w której funkcjonujemy, w której to co męskie ma władzę, jest prestiżowe i po prostu pozwala sobie na takie zachowania. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będzie to podlegało dużej ewolucji.

Reklama

Czyli nie zgadza się pani z przeciwnikami feminizmu, którzy twierdzą, że mamy pełne równouprawnienie, a feministki nie mają już z czym walczyć?

To jest oczywiście bzdura. Tam jest władza, gdzie są pieniądze. A kto posiada większość pieniędzy, większość stanowisk, najwyższe dochody, większość nieruchomości? Oczywiście mężczyźni. Niestety wciąż mamy wiele obszarów, na których nierówność i niesprawiedliwość kwitnie. Począwszy od seksistowskiego języka, poprzez reklamy które nas otaczają, będące lustrem, w którym odbija się społeczeństwo. Widziałam na przykład ostatnio reklamę leku na ból gardła, w której było napisane „panowie, wasze żony mogą chorować, byle krótko”. Czyli przekaz jest taki, żeby służąca szybko wracała do roboty. To bazuje na stereotypie, w którym kobieta, nie dość, że wykonuje pracę zawodową, to ma też na głowie większość obowiązków związanych z dziećmi i organizowaniem życia domowego oraz opieki nad starszymi w rodzinie. Zna pani wielu mężczyzn, którzy w wieku 50 czy 60 lat opiekują się matką staruszką, myją ją, biegają wokół niej? Bo ja nie znam.

U nas tłumaczy się to instynktem opiekuńczym, który ponoć mają kobiety, a mężczyźni niekoniecznie.

Reklama

Nie, to nie jest żaden instynkt, to jest kultura. To jest wychowanie do tego. Jak się powtarza dziewczynkom od 3 roku życia, że mają być dobre, miłe i opiekować się lalą, to w końcu zaczynają w to wierzyć. Chłopcy zaś nie muszą wykazywać takich cech.

To schodzimy na temat gender, które budzi w Polsce gorące dyskusje. Co zaskakujące, przeciwniczkami tej ideologii są często kobiety, będące niejako uosobieniem tego, o czym gender mówi. Mam na myśli na przykład posłanki, funkcjonujące w męskim świecie polityki, kobiety realizujące się zawodowo.

Ja nie jestem w stanie tego zrozumieć, jak kobiety mogą być temu przeciwne. Może chodzi o to, że ponieważ przy tym co męskie, jest władza i prestiż, to kobiety w ramach pewnego nazwijmy to „lizusostwa” wolą być przy tym co męskie, niż się przeciwko temu obrócić. Dlatego, że takie kobiety jak ja, które się przeciwko temu zwracają i deklarują się jako feministki, są natychmiast obrzucane gradem epitetów i osądów. Przede wszystkim zarzuca im się, że są agresywne, męskie, nienawidzą mężczyzn, ale przy tym są nieco podejrzane i może nawet rozwiązłe, w każdym razie coś jest z nimi nie tak. Ciężko taką stygmatyzację udźwignąć, wymaga to sporej pracy. Dlatego myślę, że kobiety po prostu boją się tego i wolą się przytulić do tego, co męskie, bo przy tym jest prestiż i poczucie bezpieczeństwa. Moim zdaniem popełniają jednak błąd, dlatego że zachowują się niesolidarnie w stosunku do ofiar, innych kobiet.

A nie ma pani poczucia, że ta krytyka gender wynika z braku zrozumienia?

To prawda, do dziś bardzo wiele osób nie rozumie co to znaczy gender. Gender znaczy rodzaj i chodzi o to, że z jednej strony, możemy wyjść z założenia, że pewne stereotypowe zachowania są przypisane płci i wynikają tylko z naszej biologicznej płciowości. Gender wychodzi zaś z założenia, że to kultura w taki sposób modeluje zachowania, że tworzy się nierówność i niesprawiedliwość. Kultura przypisuje bowiem temu co męskie prestiż i władzę, a temu co żeńskie uległość, ciepło, bezradność itd. Tak zwany gender mainstreaming wprowadzony przez Unię Europejską to nie jest nic innego, jak zwrócenie uwagi, by tam gdzie, państwo odpowiada za edukację, unikać takiego modelowania, które będzie wbijało dziewczynki w te role uległe, tak zwane żeńskie, a chłopców w role męskie. Żeby oni mogli sami wejść w swoje buty. Żeby mogli zrozumieć, że są sobie równi, że chłopcy nie są lepsi, a dziewczynki gorsze. A poza tym, że w ramach naszej płciowości istnieją jeszcze inne warianty.

To znaczy?

Mamy bowiem wariant homoseksualny, który jest preferencją, a nie chorobą. Istnieje wariant biseksualny, aseksualny, transseksualny i na szczęście nie żyjemy już w średniowieczu, gdzie takich ludzi się wieszało, albo w krajach arabskich, gdzie dziś strąca się ich z wieży. Tworzymy taką społeczność, w której wszyscy ludzie mają się czuć bezpiecznie i dobrze. To jest taka przestrzeń, w której ktoś, kto sobie nie wybrał swojej preferencji, tylko urodził się transseksualny czy homoseksualny może realizować swoją seksualność, prawo do miłości, bliskości, tworzenia związków. Do tego wszystkiego, czego każdy człowiek potrzebuje.

To skąd w takim razie tak silny sprzeciw wobec gender?

Myślę, że ten cały spór o gender i ta nagonka na feministki, pod którą bardzo wielu mężczyzn się podpisuje, to jest jakieś smutne nieporozumienie, dlatego, że gdyby zacząć myśleć mniej stereotypowo, to z tego byłaby większa zgoda miedzy płciami, i w konsekwencji byłoby więcej miłości. Może to zakrzykiwanie gender wynika z jakiegoś strachu przed miłością? Albo takiego podejścia, że skoro ja nie mam prawa do miłości, jestem nieszczęśliwy, to zabiorę je także innym. Bo to jest trochę o tym. Jakim prawem posłanka Pawłowicz zabiera prawo do miłości i realizowania szczęśliwego związku mojej przyjaciółce lesbijce? Ja nie zamierzam na to się godzić.

Czy wierzy pani w to, że w Polsce zmieni się podejście do mniejszości seksualnych? Bo co prawda nie zrzuca się u nas homoseksualistów z wieży, ale nie daje się im także takich samych praw, jakie mają pary heteroseksualne.

Oczywiście, że to się zmieni. To jest nieodwracalne i bardzo dobrze. Właśnie dlatego tak się potwornie pienią przeciwnicy związków partnerskich, czy w ogóle wszelkich form usankcjonowanego równouprawnienia, bo wiedzą, że przegrywają, że to jest już sprawa przesądzona. To jest ich łabędzi śpiew. Ja z niecierpliwością czekam na pierwszy homoseksualny ślub w Polsce, na który pojadę i na którym będę płakała ze wzruszenia. Na życzenie młodych, mogę nawet zaśpiewać. (śmiech)

Paulina Młynarska - dziennikarka radiowa i telewizyjna, w przeszłości również aktorka. Wraz z Dorotą Wellman prowadzi "Miasto kobiet" na antenie TVN Style. Prywatnie siostra dziennikarki TVP, Agaty Młynarskiej i córka satyryka i artysty kabaretowego, Wojciecha Młynarskiego.