W rozmowie z magazynem "Miasto Kobiet", Anita Lipnicka wyznała, że godzenie życia rodzinnego, z artystycznym bywa bardzo trudne. Na szczęście jednak, piosenkarka może liczyć na wsparcie ukochanego, Johna Portera:

Jest trudno. To ciągłe balansowanie między światami… Momentami mam poczucie, że przegrywam na każdym polu. (...) Jak jestem w domu, to przygotowując obiad, myślę o tym, żeby ćwiczyć na gitarze albo co mam na siebie włożyć wieczorem. Jak jestem w pracy, to zastanawiam się, co słychać w domu, czy w szkole wszystko dobrze, czy nie ma zaległości. Bywa ciężko, zwłaszcza w sytuacji, gdy jest się kobietą. Bo wydaje mi się, że mężczyźni mają jednak inaczej, mają inną perspektywę i większą łatwość opuszczania domu na kilka dni czy nawet kilka tygodni. Dzieci też nie odczuwają braku taty w ten sam sposób, jak czują nieobecność mamy.

Reklama

Lipnicka wyznała, że John jest dla niej ogromnym wsparciem, choć jak większość mężczyzn, ma też swoje wady:

Życzyłabym wielu kobietom, aby ich mąż zajmował się dzieckiem tak, jak John zajmuje się Polą. John i świetnie gotuje, i potrafi zapanować nad sytuacją w domu podczas mojej nieobecności. Umówmy się, wielu mężczyzn ma dwie lewe ręce do domowych obowiązków, a John jest idealny w tym ogarnianiu. Trzeba mu przyznać dużo punktów. Świetnie gra na gitarze, pisze wspaniałe piosenki i jeszcze idealnie gotuje… W pewnych aspektach jest ideałem, w innych nie, jak każdy. Różnie bywa. Tak jak w większości związków, u nas też są pola i obszary, na których jest świetnie, i takie, na których jest gorzej. Tak długo funkcjonujemy jako rodzina, że już przestaliśmy mieć do siebie pretensje o różne rzeczy, tylko po prostu zajmujemy się tym, co każde z nas robi lepiej. W ten sposób dzielimy się obowiązkami

Reklama

Zdaniem piosenkarki, kluczem do szczęśliwego związku jest podział ról zgodny z naturalnymi predyspozycjami:

Ludzie w związkach lubią żyć według jakichś schematów i niepotrzebnie się tym stresują. Tak naprawdę to generuje konflikty. Jak ktoś z zewnątrz patrzy na nasz związek, myśli: o, superman i zwiewne dziewczę. Nic bardziej mylnego. Ja jestem tą osobą, która jest motorem naszej relacji – organizuję wakacje, wyjazdy, planuję kroki do przodu. To ja jestem rodzinnym kierowcą i ja zajmuję się sprawami typu remonty itd. A John z kolei świetnie ogarnia to nasze podstawowe pole, na którym funkcjonujemy. On często wie lepiej, jakie zakupy zrobić, że się skończył płyn do prania. On także nadzoruje działalność naszej firmy, wystawia faktury, jeździ na spotkania z księgową. Ja mam do tego dwie lewe ręce i brak piątej klepki w głowie. Każdy więc robi to, co robi dobrze, i tyle. Nie ma podziału na zajęcia „męskie” i „kobiece”. Odpuszczamy sobie takie podziały.