Taki wynik osiągnął Mikołaj Komar, fotograf, wydawca, animator miejskiego życia i syn Władysława Komara.

"Przez ostatnie lata byłem przeciwnikiem portali społecznościowych. Nie lubię Naszej-klasy i Grona. Nigdy nie miałem tam profilu" - mówi Komar. Jednak Facebook jest inny. To już nie lokalne przedsięwzięcie, ale światowy hit. W sam raz trafiający w potrzeby nowej klasy mobilnych poliglotów i bon vivantów zawierających sporo znajomości za granicą. Bazowym językiem jest angielski, serwis istnieje również w polskiej wersji, lecz większość użytkowników i tak przegląda Facebooka w oryginale. Międzynarodowi znajomi patrzą, więc sporo polskich facebookowiczów nawet swoje statusy pisze po angielsku („Mikołaj Komar is homealone, listening to Midnight Juggernauts LP, it’s sooooo positive music :P”). Wszystkie aplikacje i tak nazywają się po angielsku. Poke - dźgnij paluchem, bite - ugryź, hug - przytul - to wszystko można zrobić komuś, kto jest w naszej grupie znajomych, a wkrótce potem osoba, w którą kliknęliśmy, otrzyma informację, że została dźgnięta albo przytulona.

Reklama

Nienawidzę, ale nie mogę przestać

Facebook to też quizy („Sprawdź, którym bohaterem Beverly Hills jesteś”, „Prawa czy lewa półkula? Sprawdź swój mózg”). Do tego mnóstwo aplikacji, które można stworzyć samemu, możliwość sprawdzania kontaktów znajomych, szybkiego udostępniania zdjęć - jeśli ktoś, kogo znamy, skomentuje zdjęcie osoby, której nie znamy - możliwość nieograniczonego podglądania fotografii cudzych znajomych. Właśnie za to Facebooka kocha się i nienawidzi. A najczęściej bardzo się nienawidzi, ale nie można przestać. "Zaglądam tam zdecydowanie za często. Zżera mnie ciekawość. Zacząłem od tego, że w ogóle nie chciałem mieć profilu, a skończyło się tak, że powinienem się z tego leczyć, bo to już choroba. Otwieram rano oko, idę pod prysznic i zanim wypiję kefir, to już włączam Facebooka. To jest chore. Nie mam wprawdzie BlackBerry, ale ostatnio podczas nadmorskich wakacji naprawdę nic nie musiałem, a dwa razy wybrałem się do sali komputerowej, żeby sprawdzić swoje konto" - mówi Komar.

Reklama

Można założyć, że im więcej kontaktów, tym większy pożytek z Facebooka. I większy fun, bo po zalogowaniu się widać sprawozdanie z tego, co zmieniło się od ostatniego razu - kto rozstał się z kim (komunikat: Kowalski zmienił swój związkowy status z "zajęty" na "wolny"), wyświetlają się ostatnie zmiany w statusach znajomych, pojawiają się nowe fotki. Facebook to też symulacja społeczeństwa sieciowego i sposób na pomnożenie kapitału społecznego. W 1276 kontaktach Komara znaleźli się nie tylko warszawscy aktywiści, modelki oraz fotografowie, lecz także celebryci - Patricia Kazadi, Rafał Bryndal, Kai Schoenhals (mąż Katarzyny Figury i stołeczny restaurator), a także gwiazda porno. O tej ostatniej Komar napisał felieton do "Style", dodatku do pisma "Media i marketing". Tekst nosił tytuł "Śniadanie i kolacja z gwiazdą". Teza - Facebook umożliwia internetowe randki nawet z najbardziej niedostępną gwiazdą światowego formatu, o której marzą miliony.

Rozrywka to jedno, interesy - drugie. W tych ostatnich Facebook okazał się niezwykle przydatnym narzędziem. "Facebook fascynuje mnie jako komunikator i jako maszynka PR-owo-marketingowa. Jestem w stanie wypromować każdą rzecz w kilka sekund: wydarzenia, imprezy, takie jak cykliczne wieczory <Okiem Komara>, nowe wydania mojego magazynu. Do tego dochodzą ogłoszenia: sprzedać, zamienić, poznać, szukam pracownika. W ciągu kliku minut spływa do mnie więcej ofert niż w odpowiedzi na ogłoszenie w <Wyborczej>" - mówi Komar. Facebook to też narzędzie kariery - w profilu Komara znalazł się kontakt do krytyków sztuki, m.in. Piotra Rypsona. "To nie jest strona dla palantów. Profil na Facebooku pomaga w rozwoju. Facebooka używam głównie jako komunikatora z ciekawymi ludźmi. Nie kręcą mnie te wszystkie aplikacje - poke me, hug me - zablokowałem je."

Komar przyznaje, że Facebook może stymulować nie tylko karierę. "Strona jest znakomitym narzędziem do poznawania pięknych kobiet" - opowiada fotograf. Pytany o to, czy szuka ich sam, czy to one dodają go do przyjaciół, odpowiada: "Uzupełniamy się. Nie powiem, jak wiele takich kontaktów miało przełożenie na real, ale może powtórzę, że Facebook to świetne źródło kontaktów."

Reklama

1276 znajomych to sporo. Mniej więcej tyle osób zapełniało dwie państwowe podstawówki w czasach, kiedy Komar chodził do szkoły. Czy z taką liczbą rzeczywiście można utrzymać kontakt? "Tak, oczywiście. Dziennie przychodzi do mnie kilka - kilkanaście wiadomości. Odpisuje na 99,9 proc. z nich. Około 70 proc. znajomych znam rzeczywiście, 20 proc. musiałem się przypomnieć albo oni mnie. Ale już się znamy i kojarzymy, mówimy sobie <cześć> w mieście. Mniej więcej 10 proc. moich kontaktów to osoby, których nie znam, ale mieliśmy wspólnych znajomych, widać, że to ciekawi ludzie, więc ich dodałem. Odrzuciłem sporo zaproszeń, które wydawały mi się mało obiecujące, od ludzi, których znikąd nie kojarzyłem" - opowiada fotograf.

Albo Facebook, albo stały związek

Jednak nie wszystko wygląda tak różowo. Można by powiedzieć - mały portal społecznościowy, mały kłopot. Turboportal z milionem aplikacji i technicznych ulepszeń - wielki, ogromny kłopot. I pokusa nadużyć. "Już wcześniej z Gronem były problemy. Dziewczyna chciała mnie wyrzucić z domu, bo na swoim Gronie znalazła jakąś Żanetę, która mnie dodała. Sęk w tym, że mnie tam nie było, ktoś się pode mnie podszył i stworzył profil <Mikołaj Komar>. Wrzucił do niego moje fotografie i jakieś fakty z mojego życia. I w ten sposób robił sobie dobrze" - mówi fotograf.

Z Facebookiem sprawa jest gorsza. Tu można dowiedzieć się nawet, kogo zobaczymy na wieczornej imprezie, bo do ogłoszeń o wydarzeniach kulturalnych można się podlinkować z hasłem "Przychodzę", "Nie przychodzę". "Wiele znajomych par rozstało się przez Facebooka. Ludzie śledzą swoje statusy, wykasowują się z Facebooka, bo czują się prześladowani, za bardzo śledzeni. Myślę, że bardzo trudno jest prowadzić życie towarzyskie, będąc w związku i będąc na Facebooku. Te wszystkie plotki, historie, informacje mogą być zmanipulowane w ciągu kilku sekund" - mówi fotograf. On sam jednak odlinkować się nie zamierza. Wręcz przeciwnie, dodaje kolejnych znajomych i obiecuje, że jak tylko będzie miał czas, dokona selekcji zaproszeń, które dostał w ostatnim czasie. "A mnie dodasz, Mikołaj?" - pytam fotografa. "Dodam" - słyszę. Wysyłam prośbę o dodanie do znajomych. Wpisuję kod z obrazka do kratki, żeby zapobiec komputerowemu fałszerstwu zgłoszeń. Klikam. Po dwóch minutach dostaję powiadomienie: Mikołaj Komar zaakceptował twoją prośbę.