Jak czytamy w "Fakcie":

– Nie przestały mnie w dalszym ciągu zaskakiwać restauracje – co chatka to zagadka. Czasami zagadka z wykrzyknikiem! Więc trochę pokrzyczę. Dużo przeżyłam w czasie ratowania restauracji i skuteczność moich działań jest dużo większa. Umieram z ciekawości, co przyniosą kolejne restauracje z „Kuchennych rewolucji”.

Reklama

Mój sposób prowadzenia programu jest bardzo intensywny, bo ogromnie dużo zobaczyłam i przeżyłam. Odwiedzanym przeze mnie restauratorom wydaje się czasem, że ja przyjadę, pokrzyczę, pokażą ich w telewizji i to wystarczy, aby przyciągnąć klientów. Tymczasem ja jestem jak lekarz, którego zadaniem jest uzdrowienie sytuacji w restauracji. Lekarz czasem nic nie wie o pacjencie, ale diagnozuje u niego zapalenie płuc. Choroba nie jest śmiertelna, ale może być bardzo groźna. Wtedy lekarz zapisuje lekarstwa....

Co wtedy robi pacjent? Postanawia wziąć aspirynę i witaminę C, ale rezygnuje z antybiotyku, bo na przykład jest za drogi. Łatwo przewidzieć jak to się skończy – jednym jakoś się udaje, a inni w ciężkim stanie lądują w szpitalu. Podobnie jest z restauratorem – jeśli nie będzie przestrzegał moich zaleceń i sam bardzo się nie zaangażuje, to nie odniesie sukcesu – opowiada nam Magda Gessler.

Reklama

Czy restauratorzy rzeczywiście przestrzegają jej zaleceń, ma okazję przekonać się, gdy po jakimś czasie wraca do tych restauracji. I przyznaje, że wielokrotnie ma satysfakcję z zastanych przeobrażeń. – Tak było choćby z restauracją Tawerna Dominikańska w Gdańsku. Jej właściciele dostosowali się do moich zaleceń – postawili na świeże ryby, które są im dowożone barką kanałem. Mają mnóstwo klientów i świetnie prosperują – podsumowuje Gessler. Gospodyni „Kuchennych rewolucji” zdradziła nam, że w jej programie wszystko odbywa się spontanicznie.

>>> CZYTAJ TAKŻE: "Samotny tatuś Colin Farrell"